środa, 30 września 2015

blue moon, red moon, najdokładniejsze zdjęcie plutona i woda na marsie

2015 jest dla mayday'ów rokiem popsutych zębów, towarzyskich odkryć, estetycznych doznań i zaćmień wszelakich. 
łącznie wyleczyliśmy przez te dziewięć miesięcy sześć dziurawych, jeden obumarły i wyrwaliśmy dwa mleczaki, zaliczyliśmy także trzy kanałówki, cztery eliminacje próchnicy i jeden zabieg chirurgiczny na zębach stałych. mężowi białe garnitury śnią się po nocach, upatrujemy w tym jednak groteski życia doczesnego, aniżeli przepowiedni śmierci w rodzinie. nie na takich rzeczach człowiek zęby zjadł.
o prywacie przy stole i wrażeniach artystycznych jeszcze tutaj będzie, dzisiaj skupmy się (pośrednio) na zaćmieniach.
domyślacie się zapewne, że tytuł nie ma związku z zawartością tego posta. komu by się chciało czytać o plutonie, który pozował tak idealnie do zdjęć, że trzeba to było ogłosić w prasie naukowej oraz o kolejnym zapewnieniu, że na marsie na pewno jest jakieś życie, i na pewno kiedyś je odkryjemy, bo na pewno gdzieś tam jest woda. woda bez stężonego tlenu równa się co? bo na pewno nie to, co przedstawia definicja życia...
tytuł przewrotny, odciągający bowiem uwagę niezainteresowanych astronomią - dziedziną szeroko pojętą, aczkolwiek przez laików wąsko zgłębianą, mimo to przystający do wydarzeń 2015 roku oraz bieżących. 
mieliśmy zaćmienie słońca. poprzednie odbyło się w dniu, kiedy wkroczyłam w umowną, formalną dorosłość. mogliśmy latem obserwować dwie pełnie księżyca w jednym miesiącu kalendarzowym, co nie jest zjawiskiem aż tak niezwykłym, bo powtarzalnym co kilka lat, a przy tym księżyc wcale nie jest niebieski, tylko pomarańczowo czerwony, ale jednak codziennie to się nie zdarza. dwa dni temu natomiast mieszkańcy całego globu mieli okazję podziwiać zaćmienie krwawego księżyca. dokładnie w piątą rocznicę narodzin mojego syna. i tu palemka ku jego czci, albo siekierka na cześć króla, jeśli znacie facetów w rajtuzach, jak kto woli. ja wolę siekierkę. dlaczego? o tym za chwilę.


trudno jest mi napisać coś o młodym bez porównań, a właściwie podkreślenia różnic pomiędzy nim i jego siostrą. niedawno moi rodzice stwierdzili, że syn ma z nami lepiej, łatwiej. męczyłam się z tą myślą przez kilka dni, zawsze bowiem bałam się, że mimowolnie zacznę faworyzować młodego, jak matki, które wychowują życiowych nieudaczników z przerośniętym ego. rzeczywiście, na pewne aspekty życia rodzinnego nie zawsze mamy jednostkowy wpływ, trzeba się niekiedy zmierzyć z sytuacjami, które płyną własnym nurtem i nie bardzo można im się w danym momencie przyjrzeć, obgadać, wyciągnąć natychmiastowe wnioski. mój mąż uwielbia dzieciaki, żadnego nie traktuje w szczególny sposób, ale chwilami da się zauważyć, że jego relacja z córką jest bardziej emocjonalna. trzymanie wieczorem za rączkę, wskakiwanie rankiem do jej łóżka, kiedy jest chora, żeby poczuła się bezpiecznie. w takich sytuacjach ja się wycofuję, nie będę przecież walczyć o uwagę i wspomnienia młodej, kiedy jej potrzeby są właśnie całkowicie zaspokajane. wolę przeczytać jej książkę, zabrać do na zakupy, zorganizować czas rękodzielniczo. typowy schemat. w kontakcie z młodym też nie odbiegam od normy - częściej go przytulam, mniej strofuję, szybciej rozwiązuję konflikty na drodze matka-syn. powiedzielibyście: a jednak lepiej go traktujesz. otóż nie lepiej, raczej indywidualnie. różnica płci, wieku, zainteresowań i temperamentów z każdym miesiącem coraz bardziej się uwydatnia. nie potrafię wrzucić dzieciaków pod jedną linijkę i wmawiać im oraz sobie, że równo to słowo klucz. kiedy ktoś zwraca mi uwagę, na sposób wychowania, szczególnie jeśli jest to ktoś bliski, bardzo szybko pojawiają się wyrzuty sumienia, ale też nie zwlekam z rachunkiem sumienia.
nie będę na siłę co godzinę tuliła się do córki, zajętej już własnymi sprawami, tylko dlatego, że dziecięce jeszcze ciałko mojego syna co chwilę zwisa u mojej szyi. nie będę pobłażała młodej w sytuacjach, w których wiem, że zdrowo cwaniakuje mimo, że na młodego nieraz macham ręką. i tak codziennie, na każdym kroku. 




milan jest dzieckiem, które określiłabym jednym słowem: bezproblemowy. nie znaczy to, że żyje się z nim idealnie gładko, ma swoje animozje, własne zdanie, obawy i upodobania. potrafi się rozpłakać, tupnąć nogą, szaleć tak, że tracisz na moment zmysły i czucie w dłoniach oraz głos w krtani. z drugiej strony, to oznaki życia pięciolatka. w międzyczasie, choć bardziej właściwym byłoby określenie: przez większość czasu jest roześmiany, skupiony, dokładny. choć często nie wygląda na zainteresowanego, słucha tego, co inni mają do powiedzenia, pamięta o przestrogach i drobnych obowiązkach. kiedy potrzeba jest aktywny, kiedy czas zwolnić, zwalnia. nie wykłóca się o to, na co w danej chwili ma ochotę, pyta, czy może, nie robi nic bez pozwolenia. jest normalnym, łobuzującym chłopcem, który jednak zna granicę dobrego-złego zachowania. jest bardzo przywiązany do nas, nie lubi nocować poza domem, a już bez rodziców w ogóle. potrafi się godzinami bawić autami, rozpoznaje wszystkie marki samochodów po kształtach, niepotrzebne mu znaczki pod maską. manualnie jest przeciętny, ale kierując gokartem, choćby jedną ręką jadąc do tyłu, wywija niczym dorosły. jest silny i zdeterminowany. wstydzi się obcych, ale kiedy już się przełamie, daje z siebie wiele. nie porównuje się z innymi dziećmi. nie szuka poklasku. lubi mieć bezpieczną przystań, jednego, dwóch dobrych kolegów zamiast tuzinów nijakich. na zakupach zawsze pamięta o siostrze i jej upodobaniach. nie wstydzi się dać jej buziaka w szkole na korytarzu. często się przytula. każe sobie czytać po raz dziesięciotysięczny tę samą książkę o samolocie dustym. jest dzielny, u dentysty nawet się nie skrzywi podczas borowania. nie lubi pieszych wędrówek, choć biegać mógłby nieustannie. jest otwarty na wszelkie formy aktywności fizycznej. lubi jeść, ale coraz dosadniej kształtuje mu się smak i gust kulinarny. chętnie się dzieli. sporne kwestie załatwia łobuzerskim uśmiechem. mój uwielbiający swoje długie włosy synek, który urodził się z irokezem a'la beckham.


blanka: a ty siedzisz i nic nie robisz?!
milan: bo jestem emerytem!

***

tato, już się zmęczyłeś tak jeździć dookoła świata, dlatego będziesz mógł zamówić co chcesz w mcdonaldsie

***

o 21-szej milan jeszcze sprząta. ja w pracy. dostaję sms od męża: pytam milasia, co jeszcze robi, o tak później porze w pokoju, a on na to, że chce, aby mama była ucieszona

***

dzieciaki bawią się w dom, mąż przygotowuje obiad. milan do blanki: blanuś, zapytaj marcina, czy też zje brokuła










4 komentarze :

  1. Jak przeczytałam Twój tytuł to wiedziałam, że nie będzie miał nic wspólnego z astronomią, musiałam przeczytać.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. na pewno się nieco rozczarowałaś, ale musi być post ku pamięci, nie ma to tamto

      Usuń
  2. Synuś mamusi, jak nic, nawet uśmiech ma taki sam jak mama :D

    OdpowiedzUsuń

Related Posts Plugin for WordPress, Blogger...