czwartek, 5 lutego 2015

o matce. o dzieciach. o przewinieniach i ograniczeniach


ferie, handmade,

bry.
piszę do was z frontu wojennego - od wczoraj mąż w domu zdycha na przeziębienie. zdycha i wzdycha, a mnie szlag trafia, bo ani się ulokować na sofie pomiędzy jego przydługimi odwłokami, ani zalec we własnym łóżku, bo herbatę zrób, wysłuchaj opowieści o kolejnej boleści i takie tam gwoździe do trumny związku.
z młodą było o wiele prościej, grałyśmy w chińczyka, w londyn i w bierki, a później po prostu zamykałam oczy i odpływałam. jak to dobrze mieć dziecko, któremu się ufa, które rozumie, że matka chora i nie wolno jej przeszkadzać. jeszcze pół roku temu stałabym na rzęsach, żeby przypadkiem na chwileczkę nie usnąć, wymyślałabym dziecku atrakcje mimo słaniania się na nogach i za nic w świecie nie zostawiłabym go na pastwę nikelodeon. 
dzieci mi dorastają, a to znaczy, że się starzeję. 
ciulowo.


przestaję realizować potrzeby dzieciaków.
jestem jeszcze guru angielskich słówek i planszówek, wiodę prym w tworzeniu kolorowanek i czytaniu książek przed snem, ale to tylko proste czynności dla nie wymagających kilkulatków. brakuje mi weny. i chęci. nie jestem kobietą instytucją, nie chcę nią być. to nienormalne, żeby człowiek sam na siebie ściągał nadmiar obowiązków i próbował się z nich wywiązać bez udziału frustracji. a przecież tak właśnie było.

z podziwem patrzę na mamy, które tworzą dzieciom idealne warunki rozwojowe. 
ewelina pokazuje złoty środek pomiędzy własną aktywnością, a taką, która angażuje artura. prostą, lecz zazwyczaj niedocenianą. 
mila prowadzi szkółkę biblijną i zachęca do wzięcia udziału w akcji przybliżania dzieciom innych kultur. jeden tydzień w miesiącu - niby nic wielkiego: przejechać palcem po mapie, coś upichcić, coś narysować, gdzieś się wybrać, zobaczyć, pomacać. fajna sprawa dla matki bez etatu, albo przynajmniej o stałych godzinach zatrudnienia. chętnie bym się przyłączyła, ale energii mam jak na lekarstwo, a czasu jeszcze mniej.
piegowata pokazuje, jak to jest być kochającym rodzicem i dydaktykiem w jednym.
to tylko pięć przykładów, a takich mam jest mnóstwo.
mnie się nie chce.
oczywiście miało być inaczej. matka dłubiąca w papierze i włóczce, fotografująca miała ambicje zaszczepić w dzieciach miłość do prac ręcznych. ileż to babeczek i ciast upiekliśmy, prac twórczych zrobiliśmy: wycinaliśmy, malowaliśmy, kleiliśmy, kolaże tworzyliśmy. z perspektywy czasu widzę, że smutny był to obowiązek dla mnie. akcja, zamiast pójść w stronę rozbudzania wyobraźni oraz chęci tworzenia u młodych, ukształtowała dwa potwory oczekujące na zapewnienie im atrakcji. a ja chciałam, żeby ten glut jeden z drugim dał mi w końcu święty spokój, zamiast wciąż brać, zaoferował coś w zamian. myślałam tak ja, lucy z wykształceniem częściowo pedagogicznym. 


kiedy potomstwo dorasta, zaczyna się biegle posługiwać językiem, jest zwinne i komunikuje się na poziomie dorosłego, łatwo przeobrazić się z matki małego dziecka w matkę dziwnego tworu, który to, śmo i owo już powinien. a ten twór w moim przypadku nie ma jeszcze nawet sześciu lat. i choć utrzymuje w pokoju względny porządek, nie potrzebuje pomocy przy myciu się i ubieraniu, potrafi przygotować sobie kanapkę i zaopiekować się bratem, to jeszcze mały, nieporadny kilkulatek.


jak to jest, że dzieci zapracowanych rodziców tak wiele tracą? można być szoferem, do wieczora wozić progeniturę na zajęcia dodatkowe, byleby nie wymagało to od nas jakiejkolwiek inwencji. obiad najlepiej ugotować w samotności, żeby nikt nie chciał udzielić pomocy, a jak już człowiek da się przekonać do omletu na śniadanie, przez następne kilka godzin wolałby nie mieć przed oczami małych, skaczących piłeczek, napędzanych herbatnikami i sokiem pomarańczowym.
wymaga się od dzieciaka pełnej samodzielności nie rewanżując mu się żadną gratyfikacją. fajnie mieć w domu geniusza, który nie zawraca gitary i robi się z dnia na dzień coraz bardziej samowystarczalny.

nigdy nie chciałam wychowywać dzieci ponad przeciętną. to nie tak, że zadowalam się zwyczajnością, jednak okres przedszkolno-szkolny to czas rozbudzania w młodym człowieku zainteresowania światem, jeszcze przyjdzie moment odpowiedni dla polerowanie pereł rzuconych przed wieprze. albo i nie, to nic złego. dopiero świadomy człowiek, osadzony w konkretnej rzeczywistości, jest w stanie zadecydować, w którym kierunku chce się rzucić w przepaść.
nie wiem, na ile będę potrafiła pokazać moim dzieciom alternatywy, póki co marnie się to przedstawia. gdzie tkwi błąd? być może sama za mało widziałam, niewiele doświadczyłam? jedno, czego jestem w pełni świadoma - pragnę, aby ani moja córka, ani syn nie musieli walczyć z moimi własnymi ograniczeniami. amen



ps. jeśli kiedykolwiek będziecie stali przed dylematem, czy poświęcić kilkadziesiąt minut na spotkanie z prof. jędrzejko, nie wahajcie się nawet nanosekundy. to mężczyzna, który w obrazowy i niebanalny sposób potrafi zobrazować najczęstsze zaniechania i przewinienia rodzicielskie. trafiłam na jego wykład z łapanki i już żałuję, że trwał on tak krótko.





16 komentarzy :

  1. OOO! to ja się nie wypowiadam. Ja zła matka jestem. I tyle.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. oj, chyba nie jest aż tak źle. młodzi faceci mają inne potrzeby

      Usuń
  2. Aż się boję, że jak się z tym psorem zetknę to mi wyjdzie, że składam się z samych zaniechań i przewinień... To, co napisałaś jest mi naprawdę bliskie, bo choć "się staram", to zawsze mam poczucie, że mogłabym więcej, że inne mamy to... wszystko. A ja tak niewiele. Bo też mi się, kurka!, często nie chce! Daję już sobie do tego prawo, ale gdzieś za kołnierzem, zawsze siedzi jakiś KTOŚ i podżega do rozważań... Wychowanie dzieci to jednak najcięższa robota na świecie.

    Natomiast chory pan mężyk - jak widać nie odbiega od standardu ;-).

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. facet nie ocenia, tylko odrobinę tarmosi, bierze za rączkę i daje do myślenia.

      kobieta jest bardziej empatyczna, a dokładając do tego wpływ hormonów i wielopokoleniowe wychowanie w kulcie służącej... samo się układa

      Usuń
  3. Czy my, matki znaczy się, za bardzo nie torturujemy się autorefleksjami o tym, jakie to z nas potwory?

    Przecież dziecko potrzebuje przede wszystkim miłości, a tej chyba im nie żałujecie? Nie zabawek, nie zabaw (nie bawię się z moimi córkami i NIE MAM z tego powodu wyrzutów sumienia; lubię popatrzeć, jak się bawią, ale ich zabawy są nudne dla mnie, a moje - dla nich), nie godzin przy szydle, formach, papierach. Dobra, fajnie coś pokazać, pokopać, wyciąć, upiec, ale najważniejsze to stworzyć dom, w którym jest przede wszystkim miejsce na miłość. Również do siebie.

    Jesteśmy potrzebne, żeby przeżyły, były czyste i najedzone. Żeby wiedziały, że jest miejsce, do którego zawsze mogą wrócić. Ale odkrywanie świata ja zostawiam swoim dzieciom. To znaczy, że jestem zła?

    P.S. Zawsze poruszasz tyle wątków, że trudno mi się do wszystkiego ustosunkować.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. my, matki - ogólnie owszem. wraz z dzieckiem rodzi się misja.
      ja, matka - mam to za sobą. nie potrzebuję być najlepsza. dałam sobie całkiem sporo swobody, zrzuciłam dużo obowiązków na męża. i tylko wychowanie stricte zawsze pozostanie po mojej stronie, bo on zwyczajnie ma niedopasowaną konstrukcję, nie widzi detali. taka odpowiedzialność nieco przytłacza.
      codziennie mówię dzieciom, że je kocham, ale czy to czują? nie wystarczy przytulić, wyznać miłość i wygnać do swoich zajęć. pojechałam skrajnością, ale tak właśnie u mnie bywa czasami. "kocham was, ale teraz muszę ugotować obiad, a później poleżeć z książką, dla was znajdę czas przed snem". żałosne.

      pikfe, dlaczego zła? może nawet pokusiłabym się o ocenę, ale nie mam wystarczająco dużo danych. okrywać świat będą za kilka lat, a teraz (mam przynajmniej takie wrażenie) powinno się je poprowadzić w wiele miejsc za rączkę i dopiero tam puścić samopas.

      to pozorna wielowątkowość, w mojej głowie układa się ona w zgrabną całość, ale że nie mam tendencji do nadmiernego ekshibicjonizmu, może to pozostać niezrozumiałe.

      Usuń
    2. No dobra, musisz ugotować obiad. Raz można nie, drugi też, trzeci od biedy, ale coś jeść trzeba tak? To ważne!
      Żebym nie wiem, ile tart z jagodami upiekła z dziewczynami, to jeśli nauczę je jeść mrożonki i dania do mikrofalówki - zrobię im krzywdę. I na nic te tarty. Też im mówię, że gotuję, ale przecież potem można zjeść jak ludzie w miłej atmosferze. To się nie liczy? To już nie jest miłość?
      Uważam, że jest. Jakkolwiek idiotycznie to brzmi, ja gotuję z miłości.

      Poleżeć z książką też muszę, bo się wściekam, jak nie leżę. A wściekła matka to nic dobrego, nawet jak udaje, że się świetnie bawi. Bo wiesz, moim zdaniem (do niczego nie uzurpuję sobie praw), znacznie ważniejsza od ilości czasu, jaki poświęcamy dzieciom, jest jego jakość. I ja wolę godzinę poleżeć z książką, a potem pół godziny poczytać Potworom z prawdziwą przyjemnością, niż szarpać się dwie godziny, które rzekomo spędzam z dziećmi, a tak naprawdę modlę się w duchu, żeby pójść spać.

      Uważam, że dzieci odkrywają świat od narodzin. Jasne, jak je zamkniemy w pokoju bez okien, to nic dobrego z tego nie wyjdzie, ale one i tak mają nadmiar wrażeń. Ja sobie czegoś takiego nawet nie wyobrażam. CODZIENNIE coś nowego, nowe słowa, miejsca, ludzie, wydarzenia, wiedza. To nas, dorosłych, w ogóle nie dotyczy, a przynajmniej w jakimś sto razy mniejszym zakresie.

      Poza tym, po co im ja do tego odkrywania? W większości przypadków zabijam świeżość spojrzenia.

      Oczywiście, chciałabym, żeby w przedszkolu dzieci wychodziły na dwór i jadły zupy, które można zidentyfikować po smaku; chciałabym zabrać je do Francji; mieszkać dalej od zadupia i uatrakcyjniać bardziej dni. Ale uważam, że i tak mają dużo.

      Nie chodzi o to, że mam się za jakąś super matkę, ale nie chcę wpędzić się w jakiś kołowrotek.

      P.S. Gdzie mam prowadzić dzieci? Pytam, bo naprawdę nie wiem!
      P.S. 2 Dobrze tak pisać, wielowątkowo, nawet jeśli to tylko pozór. Twoje teksty są bardzo otwarte na czytelnika.

      Usuń
    3. Oj, gotowanie i jedzenie to u nas temat rzeka. To świetnie, jeśli spędzacie razem czas podczas posiłków, każdy psycholog to powie, bo swobodne wyciszenie przy jednoczesnym zaspokojeniu pierwszej potrzeby to klasyk. U nas jak zwykle na opak, bo pory posiłków mamy inne (praca), chęci inne (nie jadam większości tego, co reszta), a dzieci potrzebują powtarzalności. No i one jedzą we dwoje, a my różnie, rzadko widzą nas z talerzem, a jeśli już we troje, czworo to tylko przy zupie :)

      Teraz mam wrażenie, że potrzebowałam dowiedzieć się, że inne matki też pozwalają sobie na dość spory margines much w nosie, jakkolwiek niepasująco do tematu to brzmi. Po prawie dwóch tygodniach spędzonych z córką poczułam, że ona właściwie nic nowego nie odkrywa, ogranicza ją moja chęć zamknięcia się w czterech ścianach. Miałam wyrzuty sumienia i jednocześnie silną potrzebę realizacji własnego pragnienia.

      Gdzie prowadzić? Na naukę pływania, bo przedszkole za Ciebie tego nie zrobi. Do sklepu plastycznego, żeby mogło odkryć nowe sposoby na zabicie nudy. Do fryzjera, żeby doświadczyło naszej prozy życia. Do księgarni i do lasu. Na zwykłe, codzienne zakupy, aby każdorazowy wypad do marketu nie kończył się zawyżonym rachunkiem.
      Generalnie gdziekolwiek. Jeśli nie pokażemy dzieciom świata, kto to za nas zrobi? Szkoła w zakresie podstawy programowej?

      Usuń
  4. też posiadam w domu chorego mężczyznę. dramat w 3 aktach.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. mój się już ewakuował do pracy. tam przynajmniej będzie miał szerokie grono współczujących. nie powiem, żebym mu nie pomogła podjąć decyzji...

      Usuń
  5. Jejku... Jak to jest, że się katujemy wciąż tym, czy jesteśmy dobrymi matkami, czy wystarczająco poświęcamy gnomom czas, czy dobrze wychowujemy, czy skutecznie przekazujemy wartości... Średnio raz w tygodniu mam załamanie, ze jestem beznadziejną matką, bo nie jestem z nimi tyle czasu, ile powinnam ( a ile powinnam?), że nie robimy wielu rzeczy razem ( np. gotowania), bo ja wolę sama. Zajęcia plastyczne z moją starszą latoroślą miały - jak i u Ciebie - zachęcić ją do ręcznych prac... Skutek odwrotny, albo może... to nie jej bajka po prostu?
    Ostatnio czuje się totalnie do dupy i to w każdym aspekcie mnie: matki, żony i byznesłoman... Echchc Slonca mi trza i Francyi...
    Fajne fotki... takie ukazujące spokój..

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Mnie słońca jeszcze nie, ale za dwa miesiące będę gotowa. I może Francję zamienię na Chorwację ze względów praktycznych, choć niedosyt pozostanie.
      Czuj, czuj, czuwaj, Jagodzianko!

      Usuń
  6. Idealne warunki rozwojowe.. trudno dokładnie określić jakie to są bo potrzeby dzieci są różne. A czy ja stwarzam - miło mi i schlebia mi że tak to widzisz u mnie. Ale czy ja tak uważam ...chyba nie do końca. Na pewno nie robię nic wbrew sobie bo jak nie mam ochoty to nie bawię się z nimi. W sumie mało się bawię z chłopakami , spędzamy czas - czasami krótko czasami dłużej. Nie tylko są uśmiechy i przytulanie - bo jest i hałas , krzyki i wnerwianie się .. I to nie jest tak że ja mam ciśnienie aby coś z nimi robić kreatywnego - czasami jakieś pomysły ,wyzwania na blogach motywują mnie .Ale przede wszystkim robię to z przyjemnością , bo jak nie mam ochoty to po prostu tego nie robię . Często tworzę sama różne rzeczy ,oni to widzą podpatrują - zainspirują się i idą do swojego pokoju i tworzą . I to mnie się najbardziej podoba w tym wszystkim , że potrafią bawić się sami. Czasami jest tak że chcą aby posiedzieć przy nich a oni się bawią .
    A sport wyszedł z sam z siebie - Jurek jest zbyt aktywny i chcieliśmy mu coś znaleźć aby się wyhasał i stracił trochę energii , ja za sportami nie przepadam , mąż nie może - więc trzeba było znaleźć inną alternatywę .
    Nie wyobrażam sobie codziennego gotowania z dziećmi - raz nie mamy na to czasu w ciągu tygodnia a dwa czasami denerwuje mnie taka pomoc . Takie działania u nas mają tylko szanse jak jest czas - ważne jest wspólne jedzenie w miłej atmosferze.
    Nie ma się co spinać z tym rozbudzaniem zainteresowanie ono jest . Przede wszystkim w obserwowaniu rodziców , to na czym im zależy , jak spędzają wolny czas - bo to kształtuje ich postawy .
    Najważniejsze jest to aby działać autentycznie , dzieci wyczują fałsz i jak coś będziemy robić na siłę to chyba niekoniecznie to jest dobre.

    A o prof. Jędrzejko nomen omen słyszałam wczoraj na szkoleniu , że podobno super gość - niestety nie miałam jak na razie możliwości ,ale może jeszcze przyjdzie czas.

    Kurczę ,ale się rozpisałam - jak nie ja;)
    Trochę poczułam się wywołana do tablicy ;P i poczułam nieodpartą chęć wskazania rysy na wyidealizowanej formie mojego bloga ;)

    Pozdrawiam serdecznie i podziwiam Twoje starania , masz różne godziny pracy a to na pewno utrudnienie w ułożeniu jakiegokolwiek harmonogramu.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Dałaś mi do myślenia. Rzeczywiście, autentyczność jest istotna. Zawsze, kiedy mam problem ze zrozumieniem relacji z maluchami, wracam myślami do okresu mojego dzieciństwa i to dużo mi daje. Na pewno czas, który upłynął od tego momentu zniekształca wiele obrazów, ale sztandarowe wydarzenia pozostają niezmienne i to do nich się uciekam.

      Ja Cię tutaj nie gloryfikuję, wiadomo że nie wiem o wielu podstawowych problemach dnia powszedniego, ale podobają mi się Twoje relacje z serii 52. Czuje się w nich namacalne życie, a przy tym zwyczajnie niezwyczajne.

      Ps. Te moje godziny pracy naprawdę wprowadzają zamieszanie w nasze życie. Obowiązki da się bez problemu naciągnąć do zmiennego rozkładu tygodniowego, ale z resztą bywa ciężko

      Usuń
  7. tamat bardzo dobrze mi znany ostatnio. mam nadzieję, że się poprawię, kiedy zima się skończy, a młoda odczepi się od cycka

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. ja bym się tak nie spieszyła, przynajmniej masz dobre wytłumaczenie :)

      Usuń

Related Posts Plugin for WordPress, Blogger...