co za skurwiały dzień - pomyślałam próbując się skupić nad czytanym tekstem. siedziałam skulona na sofie sącząc aromatyczną kawę, otulona ulubionym kardiganem. na górze bawiła się młoda z koleżanką, na dole lśniły podłogi, a za oknem gigantyczne płatki śniegu pokrywały błotnistą breję, którą co trzy godziny pies wnosił do mieszkania. ale nie teraz, teraz było miło, czysto i pachnąco. błogo. a ja i tak stwierdziłam, że to skurwiały dzień.
gdybym miała uderzenia gorąca, śmiało mogłabym podejrzewać, że na mnie już czas, pora przekwitać i szukać hormonalnej terapii zastępczej. miałabym przynajmniej podstawę do wybaczenia sobie pewnych zachowań, a i otoczenie spojrzałoby na mnie łaskawszym okiem - bo jeszcze młoda, a już pozbawiona clou kobiecości. ale nie, to tylko zwyczajny dzień, podczas którego nie zawsze mam kontrolę nad emocjami. i tak od poniedziałku do niedzieli, w kółko to samo.
prawdziwą zagadką są w tej sytuacji mężczyźni, wszak kobieta jest już zdefiniowana - znajduje się przed miesiączką, po, albo w trakcie, więc wiadomo, że nie wypada się po niej spodziewać konsekwencji w zachowaniu. nigdy. facet natomiast musi mieć na to wywalone, albo... nie, nie ma drugiej opcji. o ileż prościej być jednotorowym mężczyzną, którym nie miotają sprzeczności i który potrafi się odciąć od wahań nastrojów osoby, z którą żyje pod jednym dachem. normalnie takie zachowanie poczytuje się za szczyt dyplomacji, ale ja mam na to inną teorię. natura nie jest głupia, programuje ludzi na zasadzie współistnienia, a jeśli gatunek homo sapiens jeszcze się nie wybił w zaciszu domowego ogniska oraz biorąc pod uwagę, że siły nie zostały rozdzielone równo i kobiety mają pewnych rzeczy w nadmiarze, siłą rzeczy mężczyzna musi mieć ich deficyt. i odwrotnie.
prawdopodobnie to jedyna możliwość, dzięki której świat nie dąży do samozagłady, ale mimo wszystko chciałabym zobaczyć burdel, jaki by powstał po zamianie ról.
facet nie musi już zachrzaniać z dzidą do lasu, żeby wyżywić wioskę, którą w połowie stanowią spłodzone przez niego bachory. trochę się zmieniło w obowiązkach, a prawa nadal pozostały te same. patriarchalne. ciekawie by było stanąć sobie w oddaleniu i popatrzeć, jak taki jeden z drugim zmaga się z woskowaniem nóg, porannymi mdłościami, comiesięcznymi skurczami macicy, koniecznością wcześniejszego wstawania, żeby nałożyć na twarz zaprawę, wiecznym głodzeniem się i katowaniem ćwiczeniami. chętnie popatrzyłabym, jak mężczyźni znoszą niewybredne teksty dotyczące płci, nierówne traktowanie przy zatrudnieniu i wynagrodzeniu, zapieprzanie na szmacie po domu z doktoratem w szufladzie i rozstępami na udach. ilu samców przetrwałoby ból porodu bez uszczerbku na zdrowiu psychicznym, a następnie wieloletnie ograniczenia w dostępie do czasu wolnego i realizacji własnych planów na rzecz wychowania i edukacji dzieci. ciekawe, jak chętnie mężczyźni spędzaliby trzy lata wychowawczego na pieprzeniu o kupach, diecie niemowląt, zabawach w pociąg i robieniu babek w piaskownicy.
interesujące, że prawie zawsze za sukcesem mężczyzny stoi kobieta...
z góry uprzedzę, że nie jestem umęczoną, ignorowaną, przytłoczoną obowiązkami kobietą, która nie ma wsparcia w mężu. jestem kobietą na pms-owym wkurwie, ot co.
Nic dodać, nic ująć. Po prostu! I pomyśleć, że ja w domu mam 3 facetów! I żaden nigdy nie doświadczy tego, co ja (co my)... Słowo męża "rozumiem" to jak pic na wodę. Nic nie rozumie. I nawet tego od niego nie wymagam, więc wolę gdy siedzi cicho, niż bawi się w wyrozumiałego.
OdpowiedzUsuńI takie czasy, że teraz to często baba sama musi zachrzaniać z dzidą do lasu - nawet jak ma w domu faceta... I mało tego - ta baba uważa, że to normalne. Ja tak uważam. I nie zawsze jest mi z tym źle, no ale czasem - właśnie w takie skurwiałe, jak określasz, dni - mam ochotę taką dzidę obrócić przeciwko matce Naturze (żeby nie powiedzieć wprost - przeciw "rozumiejącym", bądź jeszcze gorzej - ignorującym "babskie fanaberie" osobnikom męskim).
Dobry tekst, Lucy. Akurat jest czas, że do mnie trafia jak w sedno ;-))))).
ano, taka karma. nie umiemy walczyć wręcz, a i wojny podjazdowe nie są naszą specjalnością. czasem tylko marnujemy energię na wodzenie za nos partnera, zamiast postawić się na równi. my, kobiety, a nie my: amisha i lucy :)
UsuńKurcze, znów mam problem z komentowaniem u Ciebie :/ Na telefonie, z którego korzystam z Internetu (bo ze stacjonarnych to raczej nie ma kiedy...) nie mogę udowodnić, że nie jestem robotem!
OdpowiedzUsuńA co do wpisu, to wiesz, ja się tylko zastanawiam, które to jesteśmy prawdziwe my - te ugłaskane czy te na wkurwie? Bo zwykło się uważać, że te ugłaskane, prawda? A co jeśli nie?
Dobre pytanie. Retoryczne, ofkors :)
Usuń