poniedziałek, 16 marca 2015

She must be... #fitgirl



Mieszkanie pod Warszawą ma to do siebie, że albo czujesz się jak ubogi krewny, bo jedyne, czego uświadczysz w swoim mieście to dziadostwo, albo... czujesz się jak ubogi krewny, ponieważ jeśli już coś zaczyna funkcjonować na w miarę porządnym poziomie, musisz zapłacić trzykrotność warszawskiej ceny, żeby tego spróbować. 
Ale.
Powyższe nie dotyczy dbania o sprawność fizyczną w przybytkach prężących się ciał i umacniania własnej wartości poprzez wygląd.
Siłowni i klubów fitness mamy tyle, że nic tylko przebierać w ofertach - korporacyjne, sieciówki, szkoły tańca i zumby, klasyczne siłki i zajęcia w salach gimnastycznych podstawówek. Pilatesy, tabaty, taśmy, joggingi, stepy, strechingi, abt, abc, cba i xyz. Wybór jest tak nieskromny, że nie ma szansy wdepnąć przy okazji i nie załapać się na to, co nam sprawi przyjemność. A instruktorów zajęć zorganizowanych, instruktorów personalnych się namnożyłoooohohoho, stworzyli nawet pewien rodzaj miejscowego celebryctwa, mają setki znajomych (twarzy) na fejsie i elastyczne szyje, którymi całymi dniami kręcą odpowiadając na miliony pozdrowień na ulicy.
O zdrowie, formę i świetny wygląd cza dbać, panocku, c'nie? A któż to nas lepiej poprowadzi niż znany z fikuśnych zdjęć fit-człowiek, widniejący na wall-tablicy co drugiego podwarszawskiego mieszczucha? Kto doradzi, kto w elitarny świat małomiasteczkowości wprowadzi? 

Moda na zdrowe cielę w zdrowym ciele dotarła do Polski razem z ajfonami. Wcześniej wrzucało się trzysta zdjęć dzieci dziennie na naszą klasę, później pozorowało u Zuckenberga wakacje na tureckiej riwierze wprost z mazurskiej zapyziałej wioski z ładnymi widoczkami, teraz blogosfera wymusza wpieprzanie jaglanki na przemian ze szczawiem, a insta kumuluje wyniki w postaci prawie nagich samojebek.



I teraz zonk, Lucy bowiem zmienia ton, który zasugerowała Wam tytułem wstępu. Kto pomyślał, że jestem zawziętym, zazdrosnym pasztetem? No kto? Luuudzie, odwagi cywilnej! Na sexi-flexi się nie łapię i już nie zdołam, więc co do pasztetowej możemy się dogadać, ale poza tym całym sercem, duszą i sflaczałym brzuchem jestem za zdrowym trybem życia. 





Jednakże wszystko ma swoje granice, rozsądne dawki i klasyczne od starożytności proporcje. Trochę się Polaczki za mocno ekscytują tym, że na tle spasionych Brytoli wypadają superhiperbombaczad (nawet w siateczkowym podkoszulku na techno zajawce). A Ci, którzy pozostali w kraju, częstokroć stawiają na przynależność do grupy, subkultury bym rzekła nawet, a nie na wartości płynące z odpowiedniej proporcji ruchu do dziennej porcji protein łamane przez neonowy top i najnowszy model frotek 4f.
Nie moja sprawa niby, ale aż twarz człowiekowi wykrzywia, kiedy po raz enty słyszy, że: Na tej siłowni to musi być kiepsko, słyszałam, że same lachony i rewia mody. Poszłabym, ale gdzie ja do ludzi, za gruba jestem. Albo: Przepraszam, mam takie pytanie. Czy ta skóra to mi się wchłonie, jak schudnę? Bo kiedyś ważyłam zawsze pięćdziesiąt jeden kilo [+25 obecnie], a teraz nie chciałabym mieć pomarszczonego zwisu. No i bez diety chcę schudnąć. To co z tą skórą? Chirurgicznie?
A już najlepsze są panie, które na półtorej godziny wcześniej rezerwują sobie rolkę do masażu, w międzyczasie próbując swoich sił w salach dla tzw. kobiet, co wobec tego, na co się tam napatrzyłam, nie jest komplementem. Bynajmniej. Bo na owo wydzielone specjalnie miejsce najlepiej uważać - lustrować, zaopatrzyć się w dobre słuchawki, co jakiś czas robić rekonesans, a po podliczeniu zysków i strat skorzystać lub nie. Albowiem. Do strefy kobiet wypada wpaść z kubkiem latte z Maka, a następnie sączyć je totalnym w bezruchu ciała z wyjątkiem mocno pobudzonych ust i strun głosowych, wszakże ten wysiłek pozbawia resztą odnóży mocy przerobowych. A kiedy przyjdzie już wyznaczona kolej, sadza się swoje obleczone w strecz członki na wspomnianej już rolce i kontynuuje chwilowo zaprzestaną działalność z tą tylko różnicą, że na sucho. I w ten oto magiczny sposób kobieta pozbywa się cellulitu z ud i pośladków, wymienia najważniejsze informacje ze swojego mikroświata, Vivy i Gali, a na koniec usatysfakcjonowana rezygnuje z sauny, skoro tak długo dzisiaj zabawiła na doprowadzaniu swojej czterdziestoletniej pupy do perfekcji.
Odkąd bywam w strefie kobiet (a jakże, ale o tym innym razem), jeszcze nie usłyszałam, że rolka może służyć jako przedłużenie intensywnego treningu. Zresztą ja się tam prawie wcale nie odzywam (książka plus orbitek/rower to wciąż niepokojące zjawisko), ja tylko słucham i doświadczam nirwany. 

Żeby nie było tak kolorowo, choć tak naprawdę kontrastowo, że czarne to czarne, a białe to ja, zerknijcie sobie na to zdjęcie, gdzie wcale na rasową bywalczynię klubów fitness nie wyglądam. Rejczel na świra, który z plamami na twarzy próbuje składać literki ledwo trzymanego w pionie ą-ę-bą-tą poradnika, trzęsąc się przy tym z wysiłku na sprzęcie przeznaczonym dla samic alfa. 
Tymczasem ten świr trafił na świetną ekipę i dwa dni bez treningu to dla niego wyrwa w życiorysie.
Na początku nie było tak kolorowo. W mojej porehabilitacyjnej fascynacji ruchem wybrałam się raz i drugi na zumbę, ale to był strzał w kolano. Kondycji zero, a prowadząca traktowała parkiet jak scenę, sam fitness zaś jak spektakl jednego aktora. Teraz mogę wybierać spośród ośmiu fantastycznych dziewczyn, z których każda przemyca inny pierwiastek siebie tak, że zajęcia są mocno zindywidualizowane pod kątem sposobu prowadzenia, wymagań, dopingu i efektów. Aaaaa, już się nie mogę doczekać jutra. I nic to, że zeżarłam dzieciakom paczkę chrupków cebulowych przed 23-cią - najważniejsze, że nie zagryzam ćwiczeń winogronami ;)


Byłabym zapomniała....
No dobra, nie zapomniałam, tylko czekałam na właściwy moment i ewentualne zamiary pytań o moją modelkę. Niezła laska, prawda? No to zerknijcie na jej profil insta, tam dopiero wymiata!


Ps.
Kto jeszcze nie polubił mojego bloga na fejsbuniu, niech szybko to nadrobi, bo wraz z wiosną zaczynam się rozkręcać słownie i fotograficznie.



16 komentarzy :

  1. Ach to moja piękna siostra!!! Świetne zdjęcia :)

    OdpowiedzUsuń
  2. Modelka - a jakże, jakże. Z tą sztangą przypomina mi mojego Em (choć atrakcyjniejsza o nieba), któren to właśnie takowe podnosi - ale w domu. Nakupił żelastwa i się nim co drugi dzień terroryzuje ;-).

    A Lucy widzę się rozfitnesowała, że ho-ho! Popieram, popieram, choć sama chwilowo ze sportem się rozbratałam, odkąd zamknięto lodowisko. Miałam zamiar chodzić z Olim na karate, ale musiałabym też ciągać ze sobą Maksia, a on chyba jeszcze za mało wytrzymały... No i jakoś tak mi się nie chce... Może jak się ociepli to se polatam po parku.

    Mówisz, że się rozkręcasz na wiosnę? Czekamy zatem :-).

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Amisho, bój się Boga, a gdzież wy te sztangi trzymacie? Na balkonie???

      Fitnesowo to ja jestem constans od miesięcy (a nawet od półtora roku, tylko z przerwą na rehabilitację), ale wiosna idzie, więc jakoś energetyczniej mi i chętniej mówię o siłowni.
      Widziałam Twoje ostatnie zakupy, żadne ćwiczenia nie są Ci potrzebne, musisz mieć rewelacyjne geny. Moja skóra bez ruchu już dawno szlajałaby się po ziemi, a Ty do setki będziesz kwitnąca, na to się zanosi.

      Usuń
    2. Pójdę do firmowej łazienki i walnę z dyńki w ścianę... no żesz! 10 wersów komentarza i przepadł.... :-(

      Usuń
    3. babo ty! nie wiesz, że się kopiuje komentarz przed publikacją?! taką blogową wyjadaczkę mam uczyć?

      ps. wypadek w pracy, 100% L4 plus odszkodowanie plus czas wolny. pod warunkiem, że nikt nie przeczyta twojego komentarza.

      Usuń
    4. Ha! Niby wiem, ale tym razem jakbym nie wiedziała...

      Jednak muszę powtórzyć to, co nabazgrałam i poszło w dym. Ech! No, ale tak: jak chodzi o te żelastwa, to nie trzymamy ich na balkonie (acz w miarę pokaźny). Męż trzyma je w swoim pokoju... Nawet zrobiłam temu żelastwu zdjęcia (może na fejsie ci podeślę ;-). Jak ćwiczy, targa je do dużego pokoju i ostatnio podnosi przy... Krainie Lodu (no! serio!). W mieszkaniu w Amsterdamie ma bardzo podobny zestaw. Plus rower stacjonarny! W Amsterdamie stacjonarny rower mieć... to jak jechać na Pastorczyk z własną krową ha ha ha ;-).

      I tak - mam dobre geny. To prawda, ale one nie usprawiedliwiają lenistwa, które mnie opanowało. Nie muszę ćwiczyć dla figury (aczkolwiek zapewniam Cię, że skóra moja nie jest jak młoda brzoskwinka, tudzież trampolina, na której wysoko się bryka...), ale dla samopoczucia, dla zdrowia, relaksu, przyjemności...

      Usuń
    5. dla przyjemności wyłącznie, ofkors. tylko gdzie tu przyjemność, kiedy trzeba koziołkować, aby wygospodarować chwilę...

      Usuń
  3. telegraficzny opis ewolucji lansu w SM, bezcenny. chyba będę Cię na szkoleniach cytować :)
    A postem wbiłaś mi się idealnie w fazę przesilenia, tak skutecznie, że na serio w przyszłym tygodniu wykupuję karnet na taśmę, bo neonowe moje najkasy biegasy są przykurzone, na wsi po zmroku biegać niezbyt rozsądnie, a w Krakale w ogóle trzeba na głowę upaść, żeby sobie poprawiać wydolność przy użyciu tutejszego powietrza. Coś w każdym razie trzeba przedsięwziąć (żeby można było czymś w tych SM błysnąć) :)

    Aaaa. i ładniutkie te akwarelkowe buttony masz na dole!

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. nie wiem, jaką wiarygodność uzyskasz po przytoczeniu takiego cytatu, zastanów się jeszcze ;)
      mary, czy ty aby nie masz przesilenia od ubiegłego roku? taki właśnie przekaz odebrałam, chyba że to było na potrzeby pt. odwal się. ty już mnie chyba nie kochasz

      ps. do buttonów i tak nikt nie dochodzi, a jeśli już, nie do końca wie, o co kaman, ale przynajmniej moje oko cieszą. i twoje, jak się okazuje
      pps. odkurzałam zdjęcia krakowskie sprzed roku. ehhh

      Usuń
  4. Nie dla mnie, zupełnie. Próbowałam i całkowita porażka. Rower, spacer, bieganie, jazda konna ewentualnie, tylko samotniczo i tylko na świeżym powietrzu. Ćwiczenie z tłumem obcych ludzi, ojej, naprawdę nie dla mnie. Poza tym lubię wyjść z domu i od razu coś robić, nie dla mnie dojazdy, działają bardzo demobilizująco.

    Dobrze, żeby każda z nas umiała znaleźć coś co najbardziej jej pasuje, pod warunkiem, że nie jest to kanapa ;)

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Dojazdy to rzeczywiście dopust boży, ale to wszystko kwestia potrzeby i mobilizacji. Ja też wolę rower i spacer, ale nie działają one na moje ciało zbawiennie, więc polubiłam wygibasy pośród zgrai trzęsących się ciał. A jak już coś robić, to na 100%, no nie?
      Mnie się wydaje, że Wy z Olą genetycznie zaprogramowane jesteście na uprawianie sportu wyłącznie w celach rekreacyjnych, dla sprawienia sobie przyjemności, bo przymusu i konieczności w Waszych figurach chyba nie da się gołym okiem dostrzec. Co prawda Ciebie już dawno nie widziałam, ale czuję pismo nosem

      Usuń
    2. Ho, ho! Przez parę lat jadłam dwa razy dziennie i żadnych słodkości, taka to genetyka ;) Nie, nie, nie głodziłam się, ale nie sądzę, żeby tamte wybory (często podyktowane lenistwem) nie miały znaczenia.
      Złożyło się szczęśliwie, że rzeczywiście nie mamy jakiś szczególnych predyspozycji do tycia, ale a) sport potrzebny jest każdemu, co widać ostatnio po mnie szczególnie; b) problem zaczyna się wtedy, kiedy nagle okazuje się, że ważę kilkanaście kilo za dużo, nie? Z nas zawsze się śmieją, jak mówimy, że tyjemy (1 - 2 kg), ale to dobry czas, żeby zdążyć się ogarnąć bez bólu. Bo to od razu czuć, że zaczyna się tyć.

      Usuń
    3. Kilkanaście kilogramów w zapasie nie wchodzi w boczki przez miesiąc, masz rację. To proces, który albo się lekceważy, albo daje mu w porę w pysk

      Usuń
  5. może ci ostatnio rzeczywiście rzadziej mówię, ale żeby już nie kochać? eee, po co bym już bilety kupowała, hem?
    z przesileniem to zależy pewnie co się przesila, jest wiele możliwości i można przesilać się w trybie ciągłym z różnych powodów. nie wykluczam, że to mój przypadek właśnie. zeszły rok (ten hanowerski, bo jakoś zawsze "rok" liczę akademickimi a nie kalendarzowymi latami) był pod względem ruszania się megamega (chociaż np spania było też za dużo) i tego strasznie brakuje teraz, a nie mam jak do sprawy podejść - to znaczy mam, ale naprawdę apetyczna zachęta z twojej strony zbiegła się z nadmiarem poczucia zaniedbania i stąd moje mocne postanowienie zdobycia się na ekstremalny wysiłek skoczenia po karnet. czuj się matką chrzestną tego postanowienia, howgh.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. się czuję. i wiem też, że matka chrzestna okazjonalnie ponosi spore wydatki ;)
      bilety już tuż? no to dawaj szczegóły, żebym się już mogła organizować. nie wiem, czy skończą remont dworca do twojego przyjazdu, ale nawet jeśli nie, jakiś czerwony dywan i tak się załatwi

      Usuń

Related Posts Plugin for WordPress, Blogger...