środa, 28 stycznia 2015

czytanie rzeczą (nie)ludzką

uwielbiam ludzi, którzy czytają. oczywiście wolę tych, których gust literacki pokrywa się z moim, ponieważ - nie oszukujmy się - milej spędza się czas w towarzystwie osoby, z którą nie trzeba rozmawiać o pogodzie, prawda?
nieprawda. ludzie deklarują, że czytają, ale nie potrafią o książkach rozprawiać. najczęściej słyszę: wpadło mi w ręce to i to, zarąbiste, przeczytaj. no błagam, takie wymiany spostrzeżeń toczyli neandertalczycy na poziomie wydawania z siebie jakichkolwiek odgłosów. unga bunga.

generalnie ciężko o rozmowę, która wykracza poza przestrzeń finansowych osiągnięć i zdobyczy materialnych. tu nowe buty, tam jakaś madera w weekend, a z drugiego końca dobiega żałosny skowyt, jak to ciężko w tych czasach, frank taki drogi i na mięso nie wystarcza. drodzy państwo, żeby było śmieszniej - wydałam ostatnie pieniądze na kozaki w promocji gino rossi i od dwóch dni wyjadamy zapasy ze spiżarni. tylko tak naprawdę kogo to interesuje? tych samych, którzy drwią z kandydatki lewicy na prezydenta, pani ogórek na przykład? o panu ogórku niewielu słyszało, a to zacna postać jest, warto by było się zapoznać, bo jeszcze żywa i w kwestii literackiej co nieco ma do powiedzenia. michał ogórek, dla ścisłości. ten sam, którego możecie zobaczyć podczas prasówki w programie śniadaniowym tvn. choć może to było u szulim? nieistotne, kto kojarzy facecika z muszką, ten znalazł. swoją drogą niewielu potrafi w ciągu kilku minut wyjść elegancko z opresji komentowania publikacji prasy wszelakiej.

a udział w prasie mamy znaczny. w ubiegłym roku wzrósł odsetek osób korzystających z prasy w wydaniu internetowym i portali informacyjnych. tak czy inaczej nie oznacza to, że statystyczny polak czyta długie teksty. deklaruje się wzrost zakupu książek (ciekawe, co na to wydawnictwa?), choć nie potwierdza to korelacji z ich przeglądaniem chociażby. rynek usług informacyjnych wyszedł naprzeciw wierutnym kłamczuchom i kreuje artykuły w oparciu o wizualną fragmentację tekstu. (odkryli to również obrotni blogerzy, dlatego na poczytnych blogach widać tę samą strukturę infografiki). wszystko to dla mas, które chciałyby pochwalić się, że czytają, choć tak naprawdę interesuje je sensacja dnia powszedniego. wzrok człowieka biegnie (eyetracking = okulografia) w charakterystyczny sposób dostając do przeczytania tekst rozdzielony na kolumny, wytłuszczenia druku, zmiany rozmiaru czcionki i dodatkowe formy ilustracyjno-graficzne. 
co ciekawe, ten kto wie, jakie informacje go interesują i nie chce tracić czasu na prasowy bełkot, który wiąże całość i sprawia, że przeciętny kowalski powraca to tej, a nie innej wizualizacji treści, przelatuje wzrokiem całość i zatrzymuje się na dłużej tylko przy konkretach.

okazuje się, że eyertacking wchodzi w rozmachem do naszego życia nie tylko na poziomie komercyjnych stacji informacyjno-kulturalnych, ma także zastosowanie podczas projektowania materiałów dydaktycznych. jeśli dotrwaliście do tego momentu możecie sobie pogratulować uwagi na lekcjach i jednakowoż starej szkoły nauczania. niedługo zniknie standardowy przekaz, nie trzeba będzie ciurkiem czytać mozolnie zdania za zdaniem. w szkołach uczą dla ocen, w życiu liczy się szybki i skuteczny efekt, zagłębianie się w literaturę może stać się fanaberią bogaczy lub przeciwnie, nieudaczników oderwanych od realiów, czyli od czternastogodzinnego czasu pracy. oby to było tylko moje czarnowidztwo. oby!

tymczasem na fejsbuniu ludzie się jednoczą w wydarzenia czytelnicze. 92 tysiące osób przyłączyło się do akcji przeczytam 52 książki w 2015 roku. nieco ponad 92 tys. mieszkańców liczy jastrzębie-zdrój, miasto na górnym śląsku, więc w skali kraju liczba ta, przełożona na liczbę osób, które skończyły co najmniej szkołę średnią i nie są analfabetami (co nie jest równoznaczne, jak wiadomo najstarszym góralom), jest nawet prawdopodobna, jeśli chodzi o wypełnienie założeń wydarzenia. 
wyobraźcie sobie te 92 tysiące osób, które tydzień w tydzień, po wypełnieniu obowiązków codziennych, instalują się pod kołderką, w ulubionym fotelu, z kieliszkiem wina, z ciachem i kawą, pod aromatyczną pianą w kąpieli, podczas bezsennych nocy, w środkach komunikacji, na nudnym wykładzie, na ławce w parku, w poczekalni i gdzie jeszcze bądź, tydzień w tydzień (że się powtórzę) odkładają jeden pachnący drukiem bądź kurzem egzemplarz sięgając po kolejny. i tak do zajebania.
taśma produkcyjna.
wyparcie jednych informacji na rzecz innych.
utrata pamięci długotrwałej w konkretnej dziedzinie.
już rozumiem, dlaczego nie mam z kim porozmawiać o książkach...

jeśli przeczytaliście w całości ten nie ubarwiony, nudny, pisany bez atrakcji wizualnych tekst, ujawnijcie się. nie mam wielkich oczekiwań, chociaż przyznać muszę, że i chciałabym, i boję się. jestem ciekawa, kto funkcjonuje w tej samej co ja galaktyce, kiedy i jak czyta oraz co ciekawego może mi polecić. moje w miarę aktualne odkrycia literackie już niebawem. 

ps. nie kategoryzuję ludzi na czytających lub nie. tego nie da się polubić na pstryknięcie palcami. jakaś osoba, sytuacja, splot zdarzeń muszą wpłynąć na miłość do słowa, pisanego słowa, a oczytanie nie gwarantuje życiowej mądrości i odwrotnie. niemniej jednak lubię bibliofilów...


Pps.



31 komentarzy :

  1. To ja będę pierwsza. Zawsze, gdy czytam twoje posty zastanawiam się czy ja jestem taka głupia, czy ty taka mądra. Generalnie to muszę pobudzić swój móżdżek, bo twoich tekstów nie można "przelecieć". Trza się skupić, aby zrozumieć, co autor miał na myśli. Generalnie czytam więcej niż jedną książkę rocznie. Obecnie na tapecie jest Nuda Aberto Moravia, odgrzewany kotlet Kominka, a w kolejce czeka książka pożyczona od Moaa. Nie mogę zrozumieć, jak to jest z tym czytaniem, bo z moich odczuć wynika, że co czwarta osoba w tym kraju pisze bloga, a co druga te blogi czyta. Każdy bloger coś poleca, na Instagramie jest pełno zdjęć z książkami pod choinką, w łazience, przy łóżku, co by wskazywało, że czytamy. Może się mylę, my tylko kupujemy, chwalimy się, odkładany, no ewentualnie ratujemy naszą gospodarkę. Akcja przeczytam 52 książki w roku to akcja z dupy, chyba że chodzi o książeczki dla dzieci. Podobno ten świat pędzi, nie mamy na nic czasu, łapiemy po dwa etaty, mamy na głowie dzieci, domy, zakupy, pranie itd. Dlatego nie wierzę, że w tydzień można przeczytać książkę, chyba, że przewertować. Nie myślę, aby każdy posiadał umiejętność szybkiego czytania. Czytanie książek kojarzy mi się z relaksem, wyłączeniem, skupieniem, a nie zapierdzielaniem przy taśmie produkcyjnej. Nie ważne jak szybko przeczytasz, ale ile z niej zapamiętasz i wyciągniesz dla siebie.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. I ostatnia? ;)
      Dziecko drogie, myślę, że ani jedno, ani drugie. Generalnie chodzi mi o coś więcej niż czytelnik, który przyjdzie powiedzieć "ale fajnie u ciebie", "nie wpadłabym na to", itp. Lubię formę obrazową (stricte), dawniej opisywałam głównie teraźniejszość w krzywym zwierciadle, ale Lucy to nie tylko pismaczka nijakiego blogaska ze zdjęciami.
      Taki post jak dzisiejszy jest bardzo wygładzony (na potrzeby ogólne). I zdawkowy, moim zdaniem. Nie widzę powodu, dla którego miałabym zamęczać osoby zaprzyjaźnione i zainteresowane przydługimi wywodami, a to co powyżej jest absolutnym minimum. Nie żyjemy w oderwaniu od świata zewnętrznego, stąd moje niepasujące do poprzednich teksty. Luźniej drzewiej bywało, ale nie ma się co trzymać konwenansów.

      Zgadzam się w pełni z Twoim punktem widzenia. Czytanie na akord (wytrwalsi i sprytniejsi, bo co, jeśli ktoś jednak zapyta o treść?) czy próba pozerstwa podczas dołączenia do (wątpliwej) elity na fejsie to kicz i nic więcej. Ktoś, kto robi to dla siebie, nie rozprawia o tym w formie oznajmiającej całemu światu: "popatrzcie, mam w domu biblioteczkę pełną książek". Proste.

      Usuń
    2. Dziecko, to i owszem, ale dla mamy i taty.
      Miło, że tak uważasz, bo wszyscy wmawiają mi, że stara dupa jestem:)

      Usuń
  2. Oh Lucy wymodzilam Ci tu tak dlugi komentarz... i ooszedl w pi... swiat. Wybacz, ale leze rozlozona grypa, Sprobuje jutro zrekonstruowac

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. współczuję. kuruj się :*

      ps. nie nauczyłaś się jeszcze kopiowania treści komentarza prze publikacją?

      Usuń
    2. Aj aj, jasne, ze nie. Zyje na krawedzi :D

      Ale kurde ten byl wyjatkowo dlugi i to az boli!

      Dzieki, dzieki, dzisiaj juz niestety w home office, jutro Zurych, no ale juz zaraz weekend uff. Kuruje sie dalej.

      Co do tematu wpisu, w komentarzu poruszylam dwa zagadnienia. Pierwsze - nie lubie rozmawiac o ksiazkach. 99% ludzi, ktorzy widza, ze wlasnie czytasz, czy zamierzasz, pyta cie "a coooo to?". I 99% procent z tych 99% to w ogole nie interesuje. Przestalam wiec opowiadac, zachecac, prezentowac. Odpowiadam tytulem i tym, ze fajne. Fertig.
      Nie bawie sie w pogadanki typu: a o czym to, a kim jest ten autor, a blablabla, bo to jednym uchem wlatuje, a drugim wylatuje.
      O ksiazkach rozmawiam dopiero z kims, kto czyta. Latwo to zauwazyc, bo patrzy na ksiazke w twoich rekach jak na lakowy kasek i najchetniej by ci ja zabral i sie gdzies zaszyl.
      To sa jednak bardzo nieliczne wyjatki.
      Nie wiem tez naprawde, dlaczego kazdy czuje sie zmuszony do zadania pytania: co czytasz. Jakby to bylo specjalnie uprzejme, przerwac komus czytanie, zeby zapytac i moc zignorowac odpowiedz.
      Skonczyly sie tez czasy, gdy probowalam namowic znajomych na jakas konkretna ksiazke. Moze nie mam daru przekonywania, kto wie.
      Drugi punkt, to rozwoj czytelnictwa. Widze jakis postep. Chociaz poziom nie zawsze jest wymagajacy, chociaz zmierzchy i greye to dla niektorych szczyt mozliwosci, to jednak jakis ruch w dobra strone. I te wszystkie akcje i nieakcje, do ktorych przylaczaja sie ci, ktorzy kiedys chwalili sie: nie przeczytalem w zyciu ani jednej ksiazki dla przyjemnosci, robia cos dobrego. Bo pokazuja, ze ksiazki sa fajne, ze ksiazki sa modne.
      Wydaje mi sie rowniez, ze nawet zmierzchy i greye rozwijaja wyobraznie, poglebiaja nasze odczuwanie albo chociaz ucza zasad ortografii. Czytanie zawsze jest czyms pozytywnym. A ze ja wiem lepiej, ze znam lepsze i pokazalabym wam... humbuk i juz.

      Usuń
    3. Z tą ortografią bywa różnie. Znajomy czyta całkiem przyzwoite ilości (całkiem porządne zresztą), ale byki robi w najprostszych wyrazach. Jak już wspomniałam w komentarzu do komentarza Rumianka, mam mieszane uczucia co do wartości czytania czegokolwiek. Od harlekinów tylko mózgi babom puchły i okolice oczu od czasu do czasu zmieniały kolor na papieski fiolet. Na przykład.
      No i czy można przekonać się do znienawidzonej od podstawówki czynności tylko poprzez popularyzację akcji czytelniczych na portalach społecznościowych? Wątpliwe. Chciałabym jednak wierzyć, że to ma ukryty sens, a ja ślepię w ciemności.

      Wiadomo, od razu wyczuwa się, kto czyta, a kto pyta. Z badań w terenie wychodzi mi, że poniżej procenta mojej grupy badawczej

      Usuń
  3. boższe, obiecywałam sobie darować i nie molestować innych zbyt dużą ilością ogromniastych komciów - no ale wiesz, czuję się w obowiązku być nożycami odzywającymi się na hasło "czytełnictwo". widzę taki ciąg przyczynowo-skutkowy: skoro 19 melonów obywateli nie zbrukało się książką, to mamy idiotów, nie społeczeństwo - jeśli społeczeństwo siedzi na fb i "robi akcje", to jest duże prawdopodobieństwo, że są idiotyczne. 52 w rok? to tylko sprawdza kto ma jakie tempo czytania, a nie kto jest oblatany w te klocki. bywa różnie, tak mi się zdaje. i wpędza mnie w poczucie, że sama jestem sobie winna mojej durności, bo męczę tydzień to, co pan mąsz w ciągu jednego posiedzenia na, ekhm, tronie jest w stanie ogarnąć. a w ogóle to mogą mu te 92 tysiące snobów podskoczyć, ma dyplom i nagrodę od lokalnej biblioteki, bo przeczytał w ciągu roku 82. o. a i tak bym dyskutowała, czy przez to się mądrzejszy zrobił. na pewno bardziej zdołowany.
    ale ja nie o tym chciałam. chciałam o tym, że mimo wszystko czytanie to jest swego rodzaju dyscyplina, i to ta z chwalebniejszych jej odmian. staram się miesięcznie kupić min. 2 książki i wypożyczyć min. 4 --- 6x12=72 (nie wliczam miksowych, bo tu są grubsze numery, ale zwykle cieńsze pozycje) nie znaczy to, że wszystko czytam, na chłam przecież nikt nie ma czasu (a zdarza mi się wziąć do ręki chłam) i czasami rezygnuję z lektury. natomiast nie ma dnia, żebym nie przeczytała chociaż zdania. taki sobie przyjęłam drill i to zupełnie nie jest trudne: przed spaniem książka, jak mycie zębów. prawda, czasami trwa to nawet krócej niż mycie zębów, bo jestem zrypana i zasypiam przed pierwszym przecinkiem - i pachnie taśmą produkcyjną, ale gdyby nie ta stymulacja, zostałaby mi w głowie już tylko papka z kiecek z zary i szamponików. także tego ten, jeśli już pytasz kiedy i jak, no to pod kołderką. Czasami też przy kawce w cupcake'u, ale głupio mi przysypiać w miejscu publicznym nad książką. :)
    A z tytułów to nie wiem, czy cię ekscytująco postymuluję, bo mam teraz fazę na "rzygam kryminałem" i moje aktualności są z innego podwórka: Pełnia architektury Gropiusa i Język rzeczy Sudjica (Sudjicia? tak to się powinno odmieniać?). zajebiste, ale dla zainteresowanych. wybrałam ze względu na to, że się lubię dręczyć filipospringerowską świadomością otaczającej brzydoty, a mogłoby być tak pięknie. acha, i jeszcze sobie wertuję How to be Parisian wherever you are, ale o dlatego, że dostałam od parentsów na Gwiazdkę i niedługo się z nimi widzę, więc przykro tak ostentacyjnie nie być w temacie - a dostałam pewnie tylko dlatego, że było po angielsku i nie chciało im się sprawdzać o czym to jest (bo przecież jest Paryż w tytule, wystarczy) i trzeba ich uświadomić jaką to biblię hedonizmu mi wpakowali ;) ale fakt, miejscami śmieszne, tylko niestosowalne w naszych warunkach.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. jakich innych? tu najważniejsza jestem ja, całkiem nie inna!

      to takie irytujące, kiedy człowiek zaczyna wspominać o książkach w charakterze ilości. on już nawet nie śmierdzi ignorantem, on śmierdzi zwyczajnym trollem nie do odkażenia. kiedy pytasz: jakie? o czym? słyszysz: fajne. o miłości/detektywie/okupacji. kurtyna.

      jest taki portal lubimyczytac.pl. zapyziały lekko, ale czasem zdarzy mi się zajrzeć, mniej więcej raz na kwartał, albo i rzadziej. zdumiewa mnie, jak z każdą moją wizytą z tego interesującego na początku miejsca zrobił się komercyjny grajdoł z chujowymi recenzjami czytelników. tam dokładnie widać, jakie preferencje mają polacy i jaki poziom, a przecież to jedynie wycinek czytelników - ten, którym chce się, mają czas i wenę, żeby podzielić się opinią na temat. jaka by nie była.

      na tronie czytać nie próbowałam, bo próżny to trud, kiedy się wchodzi, załatwia sprawę i wychodzi. ja nie marcin meller, który w toalecie ma biblioteczkę. pod kołderką zaś normalniej, bo w przeciwieństwie do ciebie nie usypiam łatwo. może to się zmieni, kiedy przyjdą wyniki badań umożliwiające odchudzanie. zmęczony człowiek to wyspany i szczęśliwy człowiek.

      tytuły sobie zapisuję zawsze i wszędzie, nawet na obwolutach księżek, które mam akurat na podorędziu, ale i tak w kulminacyjnym momencie listy pod ręką nie mam. ciekawe, po co blondynce iphone

      Usuń
    2. toś mie podsumowała z tymi ilościami, tej... a plan był taki, żeby udowodnić że numery się nie liczą, bo deklaracje deklaracjami, a na sitku mózgu zostanie i tak co dziesiąta. łops.
      z lubimyczytać.peel mam do czynienia dokładnie co kwartał, jak muszę poprawiać rekomendacje PAŃ BIBLIOTEKAREK z WOJEWÓDZKIEGO miasta, które zamiast rekomendować innym książki, które uważają za tego warte, robią ctrl+c ctrl+v recenzji z portalu. w efekcie robię korektę tych chujowych recenzji. wątpię, czy przeczytały choćby promil tego, co rekomendują. I pozwól, że po raz enty wrócę do raportu BN z tym nieszczęsnym "intensywnym" czytelnikiem przy wskaźniku 7+: no to raczej jest to wynik osobistych doświadczeń konstruującego ankietę lub ją interpretującego - tak czy siak, pracownika BIBLIOTEKI... :) sorry, ja ostatnio wojuję z ciemną stroną księżyca tej grupy zawodowej, stąd ten podjazd.
      you know, there's an app for it - ale nic nie przebije poręczności kalendarza. zauważyłam też, że zapisywanie w kalendarzu jest jeszcze skuteczniejsze, bo daty pod którymi zapisujesz pomagają potem przypomnieć sobie na zasadzie skojarzeń gdzie co odnaleźć. Trzeba mieć tylko zwyczaj noszenia kalendarza z telefonem. i mieć najprzeukochańszy, najprzewygodniejszy kalendarz.
      aaa, do soboty w matrasie on-line zniżki, solidne nawet. takie typu zjazd z 45 na 33.
      twoją bibliotekę trzeba za mordę zaciągnąć do tego:
      http://www.instytutksiazki.pl/p,dkk.html
      to właściwie powinien być ich psi obowiązek, tym bardziej, że IK wszystko sponsoruje i daje na tacy. i nawet głupie dadzą radę, bo IK ma szkolenia dla moderatorów i w ogóle; leniwe nie dadzą rady, jednak.

      Usuń
    3. ej no, przeca to nie o tobie było

      Usuń
    4. ty moja don kichotko! z wiatrakami nawet w powieściach się nie wygrywa, a na swojskim podwórku już dawno mówili, żeby nie porywać się z motyką na słońce. olać nie olejesz, bo nie ten charakter, ale może zmień obiekt zainteresowań i trzymaj zawsze jakieś sznurki pod biurkiem w ramach technik autorelaksacyjnych?
      kalendarza w tym roku nie kupiłam. jeszcze. czy to zrobię? boję się zadeklarować, bo dopóki nie wyrzucę z domu i z życia wszystkich śmieci, nie będzie mi potrzebne organizowanie się według dat i faz księżyca. telefon trzeba będzie ubrać w garsonkę, żeby mi przypominał o swojej roli.
      nie doczytałaś - żywię się tym, co znajdę pod poziomem ziemi, ostatni grosz rozchełstany, więc te atrakcje nie dla mnie. chyba, że to następna sobota jest

      Usuń
  4. jak nic muszę się odezwać (specjalnie dla Ciebie się zalogowałam ;p). Przeczytałam wszystko od początku do końca. Od początku do końca również się z Tobą zgadzam. Niestety.
    Uwielbiam książki. Czytam ich sporo jak na przeciętnego człeka, który ma na głowie obowiązki zawodowe i domowe. Jednak nigdy, przenigdy nie idę w masówkę. Nie rozumiem jak można czytać książkę tylko po to, aby ją przeczytać, odklepać, odhaczyć i się pochwalić? Z czytaniem w moim wykonaniu jest różnie. Jeśli mam ciekawą książkę, motywującą i dającą do myślenia czytam ją długo- muszę się wtedy bardzo starać, bo zapędy mam ogromne, ale wiem równocześnie, że im więcej przeczytam jednego dnia tym mniej zapamiętam. Ostatnio u mnie cały czas na tapecie jest Regina Brett. 1 książką była Bóg nigdy nie mruga, następną Jesteś cudem. A teraz dostałam 3 Bóg zawsze znajdzie ci pracę. Zastanawiam się jakim cudem ludzie mogą przeczytać te książki w ciągu kilku dni i twierdzić, że wyciągnęli z nich naukę? Ja czytam max. 3 lekcje w 1 wieczór. To mogę zakodować śmiało, przemyśleć, przespać się z tym i oswoić do tego stopnia, że większość lekcji mogę streścić z pamięci czy zapodać ulubione cytaty.
    Teraz tak sobie pomyślałam, że z książkami jest jak z moimi ukochanymi górami. Wiele osób idzie w góry tylko po to, żeby odfajkować i móc się pochwalić "oooo tak byłam". Bardzo niewiele chodzi z czystej miłości i pasji. Dlatego zdarza się tak wiele wypadków w górach: ludzie nieprzygotowani, lub uparci prą za wszelką cenę...bo szczyt zdobyć trzeba. A ja znowu zacytuję słowa Jaśka Meli z jednej z moich ulubionych książek "Każdy ma swoje Kilimandżaro": "Gór się nie zdobywa, góry się doświadcza". Tak samo dla mnie jest z książkami: książek się nie czyta, książki się doświadcza. Oczywiście są książki, które przeczytałam bardzo szybko, ale to są przygodówki typu (za młodu) Harry Potter czy Zmierzch. Obecnie czytam powoli tym bardziej, że mam takie zboczenie, że nie umiem czytać jednej książki. Lubię mieć coś na poważnie do przemyślenia i na wesoło. Także obecnie jest Regina i oczywiście Chmielewska ;D ...aaa i jeszcze dla zdrowia Anna Lewandowska ;p a w kolejce już sporo czekan kolejnych książek...i całkiem nowych i tych starych do przypomnienia.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. szacun - dla ciebie i dla mnie :)

      nie masz też tak, że szybkość czytania i chęć na lekturę zależą od fazy cyklu hormonalnego? niedawno zauważyłam pewną prawidłowość...

      o bogu czytać nie będę, co najwyżej wówczas, gdy prze przypadek trafi mi jakaś pozycja w ręce i potraktuję ją jako paranaukową, ale wiem z twoich postów, że to wartościowe pozycje w sensie czysto ludzkich emocji i samoświadomości.

      przy wielu hasłach powinno postawić się adnotację - czytaj/przeżywaj/konsumuj ze zrozumieniem. ogłupiałe społeczeństwo tłumaczy się tym, że nie ma kiedy rozważyć zaplanowanych działań (góry), ale chciałoby podnieść swoje morale (książki), przynajmniej w oczach innych. w wysoko rozwiniętych krajach jest łatwiej, bo inteligencja to nie górnolotna konstrukcja zdaniowa hedonistów i narcyzów łączących się w wąskie grono specjalistów od ą ę ależ, próbujących rządzić sferą pseudokulturalną kraju. problem tkwi w skostniałym systemie edukacji, niedofinansowaniu kultury, poplecznictwie, bazowaniu na zaskoczeniu i zszokowaniu zamiast na równomiernym traktowaniu różnorodnych środków wyrazu plus wiele, wiele innych czynników. możemy sobie tylko pogratulować, że żyjemy we własnym świecie, w którym potrzeba artystycznych doznań nie wyklucza logicznego myślenia.

      Usuń
    2. ...wiesz, że zastanowiłaś mnie tym pytaniem o cykl? Muszę to u siebie zaobserwować. Bardzo możliwe, że tak właśnie jest. Czasami mam tak, że czytam, czytam, czytam a następnie ---------------------- i dopiero znowu reszta książki. Nigdy jednak nie zwróciłam uwagi na mój cykl. Będę miała teraz zajęcie ;))

      Co do treści czytanych to ja osobiście mam wielki dystans do wszystkiego co mnie otacza. Dlatego też potrafię czytać poradniki i nie zwariować ;D a tak poważnie to np. książki Brett tak jak sama zauważyłaś są nastawione na emocje, pokrzepienie (biblijne słowo?), zwrócenie uwagi na życie. Wiem, że te książki biją rekordy popularności, jednak myślę, że w większości przypadków będzie tak samo jak z Coelho czy de Mello - wiele osób odsunie się od nich uznając je za głupotę. Druga część popadnie w skrajność z zastosowaniem treści do swojego (jakże zupełnie innego niż autorki) życia. Problem polega na tym, że ludzie nie potrafią znaleźć środka. Albo blokują się, bo tak naprawdę boją się przedstawionej treści (a nuż by się okazało, że jestem nieszczęśliwa?moje życie jest nie takie jakbym chciała? lepiej tego nie wiedzieć!), albo popadają w obłęd chcąc kropka w kropkę wdrożyć do swojego życia treść książki. A dlaczego tak się dzieje? Moim zdaniem tak jak wspomniałaś mamy super system oświaty. Co robi obecnie system edukacji dla dzieci? Czasami wydaje mi się, że otumania i wkłada w z góry zaprogramowane szablony. Albo białe, albo czarne. Nic więcej. Nie ma abstrakcji, nie ma interpretacji, nie ma myślenia, tworzenia, kreatywności. Jest taśmociąg myślowy łup łup łup. Te wszystkie "klucze" w egzaminach etc. przerażają mnie najbardziej. Podstawą dla mnie zawsze była interpretacja. A to, że każda jest inna było najpiękniejsze. Obecnie oczekuje się, iż miliony różnych dzieci winno pomyśleć dokładnie to samo po przeczytaniu zdania. Tragizm w czystej postaci.
      I o ile rozumiem takie działanie ze strony systemu (wszakże głupim narodem przyjemnie się steruje), to nie rozumiem rodziców którzy biernie się temu przyglądają. Nie mówię tutaj o narodowej rewolcie, jednak zamiast do makdonalda czy do kina można wziąć pociechę do teatru. Zarazić historią. Pokazać nieszablonowe myślenie. Większość niestety uważa, że to "psi obowiązek szkoły" i oni nie muszą robić nic.

      Ps. bardzo lubię Twój styl wypowiadania się. Wcale głupsza się nie czuję , (uważam, że jestem kim jestem i dobrze mi z tym) jednak Twoje wypowiedzi stymulują moje zwoje mózgowe do działania i konstruowania zdań nieco bardziej rozwiniętych niż hej ho ;D Nota bene zawsze śmieszy mnie to, że potrafię tworzyć fachowe zarządzenia czy regulaminy i wówczas operuję językiem czysto prawnym, jednak w takim wydaniu, aby każdy pracownik był w stanie go zrozumieć (przynajmniej mam taką nadzieję). Natomiast często podczas wypowiedzi tak bardzo się spinam, lub tak szybko chcę przekazać swoją myśl, że wychodzi mi z tego iście barejowska powieść ;p

      Usuń
  5. Co tydzień jedna książka ... no chyba że bardzo szczuplutka .. Oczywiście akcje nawołujące do czytania książek są fajne i może nawet tego typu akcje jak na fb -przyczynią się chociaż w jakimś stopniu do częstszego sięgania po książki.
    Ja najbardziej lubię czytać gdy wiem , że mam więcej czasu niż pół godziny. Kiedyś próbowałam w trakcie gotowania obiadu ,albo w tak zwanym 10-cio minutowym czasie wolnym ,ale zdecydowanie mówię nie. Gdy czytam przenoszę się w inny świat , inną czasoprzestrzeń i lubię się w niej zagłębić .
    Teraz staram się czytać wieczorem , w weekendy po obiedzie (taka sjesta z książką) . Chłopcy chodzą raz w tygodniu na basen i mam niecałą godzinkę na czytanie ,ale to nie zawsze, bo czasami ktoś się przyklei do pitolenia o niczym..
    Ostatnio u mnie Terry Pratchett i seria "Świat Dysku" .

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Widać jakiś promyk nadziei, ale czyż nie płonne one od wielu lat? Media krzyczą, że trzeba czytać, więc rosną słupki sprzedaży księgarnianych (podobno), ale rynek wcale nie staje się przez to bardziej nasycony oczytanymi ludźmi. W dzieciństwie widziałam mnóstwo meblościanek wyposażonych w specjalne wydanie Trylogii i Pana Tadeusza, dzisiaj dostęp do rynku, ale i bardziej dostatnie życie powodują, że gro osób zamienia to na specjalnie zbudowane biblioteczki, wypchane bestsellerami. A książki najpopularniejsze to te na poziomie intelektualnym przekroju społeczeństwa, czyli jakie? Srakie. Bywa, że skłaniam się ku myśli, że lepiej czytać byle co niż nie czytać wcale, ale bywają momenty, kiedy wydaje mi się to absurdalne? Nikt nie wzbogaca w ten sposób języka, nie poszerza horyzontów, powiela jedynie schemat myślowy kolejnego Kowalskiego, czyż nie?

      Boję się Pratchetta. Może gdybym znalazła u kogoś znajomego na półce...

      Usuń
    2. U mnie znajdziesz Pratchetta. Na kilogramy. Wpadnij ;)

      Usuń
    3. jako uboga krewna (po obywatelstwie) mogę się tylko skrzywić na tę podłą propozycję.

      Usuń
  6. Co miesiąc jedna to dla mnie i tak by było za wiele. Za szybko zasypiam... Zresztą, ja nigdy w takich wyzwaniach nie brałam, nie biorę i nie będę brać udziału. To nie dla mnie. Obecnie podczytuję do tej swojej poduchy "Miłość dobrej kobiety Alice Munro" - dostałam na urodziny od pewnej zaprzyjaźnionej duszy. Rozbebłałam też kilka innych książek, ale ich końca nie widać... Marny ze mnie czytelnik, choć LUBIĘ... A najbardziej chyba tematykę związaną z Bliskim i dalekim Wschodem. Niestety (a może raczej po prostu...?).

    Oczywiście doczytałam do końca, jak zawsze, ale też chciałabym podpisać się pod zdaniem Żółwinki. Pierwszym (no, ścisłe drugim).

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Może to raczej Twoje przeznaczenie? Mąż, kultura znana głównie z lektur i owego męża przekazów to ciekawość dotycząca bliskiej osoby, naturalna. Gdyby Cię to nie interesowało, obawiałabym się, że żyjesz w świecie pilotów i wygodnych kanap wyłącznie.
      Munro lubię, ale to nie moja tematyka. Potrzebuję na nią odpowiedniej chwili, jakiegoś życiowego rozmemłania, albo wzrostu estrogenu. A Tobie jak podchodzi?

      Ps. Nie przesadzaj

      Usuń
    2. Munro - wedle własnych upodobań na 6 dałabym jej jakieś 5 z minusem. To też nie do końca moja tematyka, ale czyta mi się całkiem dobrze. Jednak nie tak, jak moją chyba już najbardziej ulubioną (choć zaledwie po 1 i pół książce) Kiran Desai. Hinduska, od lat mieszkająca w Stanach. Nawet nie chodzi o to, że ona pisze o Indiach, ale o to jak to pisze. Uwielbiam jej styl, poczucie humoru, opisy, porównania... Dla mnie ta autorka ma wszystko, czego potrzebuję. Czytam teraz jej "Brzemię rzeczy utraconych" (zaczęłam pół roku temu, ale odłożyłam, teraz wróciłam i na pewno dobiję końca szybciej, niż się sama spodziewam ;-)) i o ile Munro czytałam na dobranoc po kilka stron, tak Desai potrafię kilkanaście, a nawet kilkadziesiąt. Lubię też odnajdywać w tym co ona pisze to, co sama o Indiach już wiem. Czytałam też niedawno książkę innej Desai (Anity), która bardzo mi się podobała i była w podobnym stylu, co książki Kiran. Odkryłam, że Kiran jest... córką Anity. Jaka matka, taka córka ;-).

      Usuń
    3. Pamiętam, jak zupełnie od niechcenia zaczęłam czytać "Chłopca z latawcem" Hosseiniego, którego wygrzebałam w marketowym koszu z tanią książką. Okazał się rewelacją. Później zraziłam się Amosem Ozem, albo po prostu nie trafiłam w moment. Mam opory przed literaturą ze wschodu, nigdy nie kupiłabym celowo żadnej pozycji. Głupie to, dlatego może uda mi się trafić na Twoją Desai (młodszą i starszą) w bibliotece

      Usuń
  7. Po 1 powtarzając za Żółwinką "Generalnie to muszę pobudzić swój móżdżek, bo twoich tekstów nie można "przelecieć". Po 2 jestem czytelniczym typem wgryzacza książek( nie mam pojęcia czy formalnie taka typologia czytelników istnieje ;) ale skoro mogą być "pelikany" bo jak nazwać czytelników z wymienionej przez Ciebie akcji), potrzebuję czasu, niekiedy wykradzionego Morfeuszowi by zaspokoić swoje( zawsze swoje na własną miarę) czytelnicze zapędy. Tylko książki z rodzaju zbiór felietonów Bóg nigdy nie mruga - Brett Reginy czy Kto to pani zrobił? Agaty Passent, biorę kiedy chcę i jak chcę w tzw. międzyczasie. Po 3 rozmowa o książkach wymaga dużego zaangażowania obu stron konwersacji a tu czasami bywa ciężko, przy typowym spotkaniu na "kawę". Za dużo spraw na głowie, za dużo bodźców, by można odpłynąć(nie będąc życiowo lekkoduchem) wznosząc się na intelektualne wyżyny dysputy czytelniczej. Inną kwestią jest, że niektóre rozważania nad książką są możliwe tylko w głowie, zupełnie nienadające się ubrać sensownie w słowa;) Co innego zamienić się w "polecacza" tych umiejętności nie trzeba wydobywać z siebie W dobie konsumpcjonizmu mimowolnie z każdego jakoś tak sam wychodzi ;) Przechodząc do meritum... ostatnimi czasy to Posłaniec Markusa Zusaka tak na dłużej zaszumiał mi w głowie.Gdy tylko coś innego, znacznie mniej przyjemnego przestanie mi szumieć, czeka na mnie Zaginiona dziewczyna- Gillian Flynn i Gwiazdozbiór psa- Petera Hellera. Katiuszka

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. To prawda, ciężko rozmawiać o książkach w przelocie, niemniej jednak to od nas zależy, ile czasu i na co poświęcamy. Nie jestem freakiem, nie napalam się na dysputy literackie, zauważam jednak pewną prawidłowość - nawet, jeśli temat wypłynie przypadkowo, jest ignorowany (od książki łatwo przechodzi się do koleżanek, które... itd.), albo traktowany zbyt mentorsko. Zero luzu, naturalności. Znam dosłowni kilka osób, które nie demonizują rozmowy o książkach. Bo nie sztuką jest się pochwalić wydumaną literaturą pod poduszką, sztuką jest wymieniać się informacjami

      Usuń
    2. ale mogę też pieprzyć głupoty, bo jeszcze mnie gorączka trzyma

      Usuń
  8. Lucy, nie da się (u) Ciebie nie doczytać do końca, że tak rozpocznę małą kokieterią :) Z pewnością mogłabym i ja długo tutaj się wywodzić, jak i co czytam, ale nie bardzo jestem w formie, więc przejdę od razu do sedna. Ja, dumny mol książkowy, z pokaźną całkiem biblioteczką domową i ogólnym zaintersowaniem od zawsze....nie czytam. Przynajmniej aktualnie. I swierdzam to tutaj z wielkim wstydem. No nie, dziecku przed snem czytam, jednak.
    Niedawno uświadomiłam sobie, jak mocno w szponach trzyma mnie komóra i te wszystkie łatwo dostępne oraz przyswajalne duperele. Przykre to. Ale krok do przodu, bo jak już to widzę, to przynajmniej mogę coś z tym zrobić. Jako że będę w PL niedługo, zacznę "re-literalizację" od zakupienia kilku fajnych pozycji. Jak się już czytelniczo rozkręce, to chętnie Ci wymienię kilka tytułów, które mnie przekonały.
    Btw ostatnio w ramach wnętrzarskich eksperymentów odwróciłam książki, żeby było jednolicie. Teraz tylko bardzo ogólnie wiem, gdzie co mam, ale nie widzę tytułów. Już wiem, że niebawem to zmienię, bo to jeszcze bardziej przygasza chęć sięgnięcia po coś spontanicznie. Tak skojarzyłam, że to dobrze się wpisuje w schemat 52/52 i pozornych akcjonizmów :).
    Pozdrówka ślę!

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Kurna olek, czarny Olek, nie mam pojęcia, co odpisać. Może to, że też miewam okresy awersji do literek? Czasem wynika to z tego, że nie lubię rozmieniać się na drobne i ciągnąć kilku srok za ogon (fotografia, szydełko, życie towarzyskie - wymiennie), czasem z braku lektury pasującej do nastroju. Na półce w sypialni leży przynajmniej 20 książek, które rozmemłałam, albo w ogóle nie tknęłam, bo nie czas na nie. Zupełnie nie wiem, co mnie podkusiło, żeby kupić "najlepsze" opowiadania McSweeney's, skoro nie lubię krótkiej formy, "Czytadła (...)" Osieckiej źle mi się kojarzą z osobą, która mnie nimi obdarowała, a "Ostatnie seanse Marylin" w ogóle mnie nie obchodzą. I tak w kółko.
      Poluję za to od dawna na Ishiguro, ale wszędzie niedostępny. W wersji anglojęzycznej łatwiej dostać, ale obawiam się, że nie zakumam niuansów. Schade.
      Daj znać, jak już się obłowisz, ciekawa jestem, co w trawie piszczy.
      Kartka się nie odnalazła?

      Usuń
  9. Akcja jak każda na fejsbuczku ma za zadanie wzbudzenie poczucia wspólnoty, przynależności. Klikam, deklaruję. A życie sobie.
    Ja nigdy nie czytałam tyle co będąc matką. I średnia wychodzi mi lepsza niż te 52 książki. Aktualnie czytelnictwo spadło mi mocno bo dziecko nie spi w dzień więc straciłam 2 h na czytanie;/ Nadrabiam audiobookami. W powodzenie akcji nie wierzę;] Niemniej jednak, jak się ludziom wydaje, że przeczytają 52 to może chociaż jedną przeczytają?

    OdpowiedzUsuń
  10. Kurdę... Przyszłam zobaczyć, co odpisałam na mój komentarz, a tu widzę, że i on poszedł w pizdu... innym razem napiszę....

    OdpowiedzUsuń

Related Posts Plugin for WordPress, Blogger...