wtorek, 17 lutego 2015

słowem i szkiełkiem malowane

od dwóch miesięcy czytam, oglądam, pracuję i tak w koło macieja. wiadomix, życie ma wiele wypełniaczy, na przykład konieczność codziennego mycia głowy, bilansowania posiłków, grania w warcaby z dziećmi, depilowania nóg i szczotkowania psa. oraz. kilku. jeszcze. bardziej. przyziemnych. spraw. niemniej jednak poza minioną godziną, która upłynęła mi na bezsensownym śledzeniu łola na fejsie, ograniczam się w większości do trzech wymienionych na początku czynności (plus co najmniej dwie godziny dziennie przeznaczam na fitness, to moja wielka miłość ostatnio). i o świętej trójcy właśnie dzisiaj będzie, z wyłączeniem najwyższego, na którego spuszczam kurtynę milczenia. no bo komu by się chciało gadać o pracy...

my boy, reading, charlotte link, love to read



w przypływie natchnienia zaktualizowałam wczoraj mój profil na lubimyczytac.pl. choć jestem z natury chaotyczna, lubię robić podsumowania, które ułatwiają mi później życie. jako, że nie mam biblioteczki (ałć) i prawie 90% książek schowałam na strychu oraz w szafie wnękowej, w której upychamy najmniej przydatne aktualnie rzeczy, często nie jestem pewna, czy przypadkiem nie mam już pozycji, z którą stoję przy kasie. wydania się zmieniają, grafika również, a moja pamięć działa wybiórczo - zapamiętuję tylko te powieści, które mną tąpnęły. trudno kojarzyć nawał literatury połykanej latami. 

od początku roku pochłonęłam już sporo biorąc pod uwagę mój tryb życia, ale nie wszystkie książki zasługują na uwagę. powiem więcej, nie trafiło mi się nic fascynującego, niestety. w zamian za to zetknęłam się z historiami, które zgrabnie wprowadziły mnie w stan komfortu. nie łamać głowy to motto mijającej (mam nadzieję, że szybko) zimy.


cała fabuła jest równie nieatrakcyjna, jak sam tytuł. oraz wcale nie abstrakcyjna, jeśli się nad tym zastanowić. 
ale!
autorka ma lekkie pióro, wartość skojarzeniową, skoki myślowe jako sposób prowadzenia narracji i dystans do lajfstajlu lat 70-tych. 
to zabawna, w przystępny sposób napisana powieść o dziecku naznaczonym piętnem wdeptywania w gówno od samego urodzenia. tytułowa dziunia ma jednak wrodzoną odporność na idiotów i tylko czasami gubi się w otaczającej ją rzeczywistości. przy okazji w jej życiu sporo się dzieje i jest przy czym zarwać nockę.
szkoda, że zakończenie wymusza możliwość kontynuacji, zostało bowiem przez to niedopracowane, rozczarowuje.


link to wytrawna pisarka, łączy wątek psychologiczny z kryminalnym i nie jest przy tym jednowymiarowa. oczywiście, jej książki mają podobny schemat, ale to w niczym nie przeszkadza. przeczytałam już sporo powieści jej autorstwa, na podstawie czego śmiem twierdzić, że nieproszony gość jest jednocześnie zwyczajny, nie wybija się spośród innych, lecz nie można mu zarzucić bylejakości. prawdopodobnie charlotte link to jakość sama w sobie, dlatego nawet tak niepiękny gatunek jak kryminał staje się czymś więcej niż tylko opowiastką o dochodzeniu prawdy. za intrygą, morderstwem i trzymającą w napięciu, choć spokojną akcją kryje się drugie dno. zresztą, jak zawsze u tej autorki.

ludzie nie lubią gejów. a ci bardziej tolerancyjni nie lubią gejów inteligentów, którzy zdobyli uznanie. wystarczy przeczytać kilka wywiadów przeprowadzonych przez karpowicza (np. do kwartalnika książki), aby przekonać się, że to elokwentny i bystry facet.
stety-niestety... jest gejem. nie zrozumcie mnie źle, nie interesuje mnie, co inni robią i z kim w zaciszu własnej sypialni, więc orientacja seksualna w takim wymiarze nie jest dla mnie żadnym argumentem - ani za, ani przeciw, jednakże kiedy wciska mi się homoseksualizm przy każdej możliwej okazji - to już przesada.
ości ociekają seksem, seksualnością i sensualnością, ale - o, dziwo - zachowane są zdrowe proporcje i nie mam tutaj na myśli wybijania się homo- lub biseksualności nad hetero, ale natężenia erotyki w ogóle. seks jest zagadnieniem, który wiąże wątki, ale dygresje i celność wypowiedzi wprowadzają książkę do kanonu jeszcze nie skategoryzowanego w polskiej literaturze.
szybko i z przyjemnością przeczytałam ości, ale na tym oto karpowiczu poprzestanę w obawie o kolejne, naznaczone seksualnością, a przez to mało urozmaicone tematy.


jak mi ktoś zacznie zarzucać, że czytam li tylko wyższą średnią półkę, niech zatrzyma swój wzrok tutaj. mamuśka dostarcza mi kioskowe wydania brytyjskich szmatławców, a ja z przyjemnością po nie sięgam. są lekkie jak diabli, ale nie prostackie. w każdym epizodzie pada trup, lecz proces wykrywczy wcale nie jest taki banalny, jak mogłoby się wydawać po tego typu literaturze. przed daisy d. przeczytałam dwie serie kryminałów na papierze z odzysku autorstwa m.c. beaton (o hamishu macbeth i agacie raisin), które były ciekawsze w treści, ale wciąż podobnych lotów. idealne na dwugodzinną podróż pociągiem lub posiedzenie w poczekalni przychodni.


nie polecam:
- cytrynowy stolik julian barnes - podobno klasyka, dla mnie strata czasu. piękno oraz subtelność mają najwidoczniej wiele wymiarów;



filmowo jestem nieco zacofana.
nieco.


szwecja 2013, reż. felix herngren
komedia
noooo, moi drodzy, to dopiero jest kino na wyluzie. stulatek, który wyszedł przez okno i zniknął to nie próba skopiowania forresta gumpa, ale skojarzenie nasuwa się samo. tylko szwecja to nie stany zjednoczone, a główny bohater energii ma tyle, co kot napłakał i nie jest upośledzony umysłowo. za to jego życie obfituje w przygody, o których nawet frankowi dolasowi się nie śniło. 
warto.


wlk. bryt/usa 2014, reż. rowan joffe
thriller
świetna, bo kontrastowa rola colina firtha. niby ciapciuś, jak zawsze, niby delikatny, empatyczny i dojrzały facet, ale w tym filmie ma to coś, czego zdradzać mi nie wypada. mogę tylko napomknąć, że jest mężem (ekhm, ekhm) chorej na amnezję christine, którą gra nicole kidman. o ile nie przepadam za tą usztywnioną na licu aktorką, o tyle w tym przypadku jej zbotoksowana twarz zupełnie nie raziła mimo, że to odtwórczyni głównej roli i nieustannie widzimy jej zbliżenia.
rzadko oglądam thrillery - tak rzadko, że zapomniałam, o czym ten gatunek opowiada - ale chyba zacznę częściej. 
dobre, zmuszające do myślenia kino.



hiszpania 2010, reż. alejandro gonzález iñárritu
dramat
piękny film. pomimo obskurnych wnętrz, cierpienia i śmierci to naprawdę piękny film. bonusem jest zupełnie nieatrakcyjny, ale przejmujący javier bardem w (potrójnej) roli głównej: samotny ojciec, który mimo prowadzenia nielegalnych interesów nie potrafi wybrnąć z życia w biedzie, mężczyzna zmagający się z nałogami byłej żony oraz medium, które przeprowadza zmarłych do życia wiecznego.




polska 2014, reż. patryk vega
dramat/akcja
na pewno wiele o służbach słyszeliście, więc nie będę powielać informacji. osobiście zupełnie inaczej zrozumiałam przekaz marketingu zbudowanego na potrzeby reklamy tego filmu, ale tak czy inaczej przyjemnie się oglądało. jedna uwaga - trzymajcie w pogotowiu rękę, żeby w każdej chwili móc nacisnąć pauzę i przewinąć w razie potrzeby - czasami trudno zrozumieć szybko wypowiadany tekst, ale bywa, że człowiek musi się zatrzymać, żeby skonkludować zasłyszane słowa.


nie polecam:
- konkurujący podobno z idą leviathan (dramat 2014) jest nudny i przewidywalny, a zakończenie nijakie. człowiek czeka na jakiś zwrot akcji (akcja to pojęcie względne w tym wypadku) i tylko traci czas. najlepiej oglądać na podglądzie przewijania :)
- everly (2015) - film akcji niczym teatr jednego aktora i kiepska gra komputerowa w jednym. trup ściele się gęsto, krwiście i fantazyjnie, a tytułowa everly (salma hayek) nawet z raną postrzałową jest zwinna, seksowna i niezwyciężona. jeśli rola została napisana pod nią, pani hayek jej nie uniosła, momentami jej gra aktorska przypomina stawianie pierwszych kroków na szemranym kursie




12 komentarzy :

  1. Dziunia nigdy (tak sądzę) nie była planowana jako zamknięta całość. Już niebawem druga część :)
    Nawet nie wiedziałam, że Karpowicz jest gejem. Czytałam jego "Balladyny i romanse", seksu jak na lekarstwo, a powieść ciekawa, zabawna, świetnie napisana, polecam z czystym sumieniem.

    Polecam Ci Alice Munro. Tak, wiem, dostała Nobla, ale to pierwsza autorka, której znałam więcej niż jedną książkę przed Noblem. Jej opowiadania są takie, hm, dojrzałe, że każdy znajdzie w nich coś dla siebie. Z tym, że może lepiej trafić na te różnorodne niż te mocno osadzone w czasach jej dzieciństwa i młodości. Czasem mam wrażenie, że nie może się rozstać z tą tematyką, mimo, że ją wyeksploatowała.

    A filmowo, no wiecie, po jakiś strasznych porażkach, Noe, W chmurach, wróciliśmy do klasyki, Gwiezdnych wojen;)

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Tak, tak, dokładnie, już od samego początku w "Dziuni" mamy zapowiedzi kontynuacji. Nie zdziwiłabym się, gdyby autorka napisała ciurkiem trzy części w fazie natchnienia, a później dosztukowywała zakończenie w każdej z nich.

      Karpowicz prowadzi piękne wywiady z innymi, mocno sławnymi gejami.

      Zastanawiałam się, czy wspominać o Munro. Ma w sobie pierwiastek przyciągania, przeczytałam kilka jej książek, ale forma opowiadania mnie drażni, pozostawia niedosyt, pustkę. Dlatego uwielbiam sagi ciągnące się setkami stron :)

      Nie widziałam "W chmurach", próbowałam natomiast włączyć "Noe". Nie ma go w niepoleceniach, ponieważ wyłączyłam zanim upłynęło dziesięć minut filmu, nie czuję się uprawniona do oceny.

      A wiesz, że nie obejrzałam nawet jednego odcinka "Gwiezdnych wojen"?!

      Usuń
  2. ooooo, tym Cytrynowym stolikiem mi chlasnęłaś po twarzy!!! ;) Nie wiem, nie wiem, o jakiś sankcjach muszę pomyśleć, tak mi jedynego (no prawie) i słusznego autora, ymć! No dobra, ale spróbuj może ugryźć Iana McEwana i powiedz co sądzisz, to może się wygrzebierz z tej blasfemii przeciw literaturze angielskiej. "Amsterdam" jest perełką.
    Ja się skuszę na "before I go to sleep", skoro piszesz. Wcisnę gdzieś między sezony True Blood (aż dziw, że wcześniej tego nie oglądałam, fascynujący eklektyzm!)
    Tak jak Pifke, jakoś mi Karpowicz seksem nie ocieka, nie wiem, taka zepsuta jestem czy znudzona - no zauważyłam seks w Obscenariuszu W.K., ale akurat tym przeszedł z królestwa wyrafinowania do dominium nudy, przewidywalności i niesmaku.
    Jak ktoś ma tak paskudny charakter jak ja i chciałby trochę pośmiać się z kopania leżącego, to Koktajl z maku Marty Syrwid jest całkiem wygodny; autorka zebrała recenzje ze swojej kolumny w "Lampie", opisujące najgorsze książki, jakie wpadły jej w ręce. Takie z gatunku Januszy el Wiśniewskich, tylko mniej znane i jeszcze bardziej beznadziejne; sama warsztat literacki ma nierówny, czasem recenzje zajeżdżają szkolnymi zwrotami, ale z biegiem czasu się wyrabia, ma dobre przygotowanie merytoryczne no i umie strzelać do celu. Od jakiegoś czasu karmię tymi esejami swoją ciemną stronę duszy.
    No i w ramach dalszego odtruwania się z beletrystyki (przejedzenie) - Bill Bryson; Naprawdę krótka historia prawie wszystkiego oraz W domu - krótka historia rzeczy codziennego użytku to zdecydowanie lekkostrawne (naturalizowany brytyjczyk) dania erudycyjne.
    "Idy" nie widziałam, mnie rzadko kręcą tematy żydowskie wałkowane na okrągło w polsko-oskarowych produkcjach (jakbyśmy wszyscy tylko o tym myśleli), ale w ramach rozkminiania nominacji oskarowych Hotel Grand Budapest i Birdman łyknięte, zwłaszcza drugi mnie zelektryzował, chociaż końcówka taka symboliczna spod znaku holiłud, czyli trochę młotkiem w głowę. Poza tym drugoplanowy Norton, którego nie cierpię, świetny.

    ps: w książkach Link są rozkładówki? ;)

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. nad sankcjami zastanów się poważnie, bo książki mogłam odesłać już wraz życzeniami świątecznymi. kara, bonifikata i pejczykiem na włosiennicę. zważ jednakże, że nie wyniosłam ich na strych, nie rzuciłam dzieciom na pożarcie... mikroskopijny plusik w bagnie minusów?
      kurka. mcevana kupiłam na chybiła trafił, za jakieś pięć zeta z myślą, że będę go miała na mocny spadek formy, ale nie wiem, nie wiem, bo to romasidło bodajże - "na plaży w chesil" - i długo może się nie doczekać zainteresowania. od ciebie mam jeszcze bargielską, na którą rzuciłam się jeszcze w pociągu, a skończyłam w wannie tego samego dnia.
      [wbrew pozorom lubię brytoli, choć fakty temu przeczą, virginia woolf również nie jest moją ulubienicą. czekam na dostawę ishiguro]

      jestem za głupia na "grand budapest hotel", zupełnie mnie nie ubawił. co prawda warunki do oglądania miałam mocno nieciekawe, jednakże wstęp tak mocno mnie zniechęcił, że wolałabym już pogapić się na almodovara, którego nie trawię od "skóry, w której żyję" mimo, że filmy z lat 90-tych uwielbiałam
      "birdmana" mam w planach, a także "wiplash".

      martę syrwid rejestruję, coś w niej musi być, skoro do niej powracasz

      ps. jeśli już, to na pewno z zyk zakiem mcqueenem lub dustym popylaczem

      Usuń
  3. Kurczaki "Ości" Karpowicza dość niedawno zaczęłam i po odłożeniu nie wróciłam, męczył mnie jego styl,choć moja siostra uwielbia go za język, który jest tak bogaty. Zdecydowanie wolę słowotok Anny Janko. I nie wiem, czy odłożyłam "Ości" tak wcześniej, że nie spostrzegłam ociekającego seksu, czy już jestem aż tak ślepa ;(
    Stulatek zabawny bardzo, ale książka lepsza, jak to przeważnie bywa :) Polecam
    Filmotekę Colina Firtha mam do nadrobienia, choć masz rację, w tej roli daleko mu od ciapciusia, i bardzo mi się podobał.
    A Munro wpadła mi w ręcę ale na długo nie została, nie wiem czy to akurat nie ten moment....pewnie jeszcze spróbuję, warto by było przeczytać choć jedną pozycję noblistki.
    Szczerzę zazdroszczę systematyczności z fitnessem. Mam przed oczami Twoją szaloną fotkę z Insta z przebieralni.Działa motywująco :)

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. chyba niedokładnie się wyraziłam - karpowicz nie napisał grey'a wyższych lotów, ta seksualność to nie rodzaj perwersyjnego zamieszczania opisów aktów seksualnych, tylko owinięcie fabuły wokół ludzkich emocji wychodzących od pewnego rodzaju płciowości. zagmatwane to, nie mam ostatnio daru wypowiedzi...
      książki są zawsze lepsze. niestety, kolejność odwrotna odrzuca mnie od książki, nudzę się na powtórkach, choćby jakością odstawały od pierwszego źródła wiedzy.
      większości książek można przypisać "nie ten moment". bo o ile podczas przymusowego postoju na lotnisku możemy pooglądać sobie ludzi, o tyle na przedłużonym przystanku podczas podróży pociągiem wciągniemy każdą w miarę interesującą książkę. munro jest lekka i delikatna, ale mając do wyboru innych autorów, odkładam ją na świętego dygdy. może mamy podobnie?
      od roku próbowałam się zmusić do ćwiczeń i dopiero, gdy doprowadziłam sprawy zdrowotne do jako-takiego poziomu (czytaj: wiem, co mi jest), złapałam wenę. mam tę przewagę nad innymi kobietami, że nie muszę kombinować wyjść z domu popołudniami, pozwalam sobie na 2-3 godziny poza domem akurat wtedy, gdy dzieci grzecznie wypełniają obowiązki oświatowe :)

      Usuń
    2. ps. słyszałam o janko, ale z ust osób, których literackie fascynacje nigdy nie były moimi, możesz mi coś o niej przybliżyć z własnego podwórka?

      Usuń
    3. ps. ja Ci powiem coś o Janko, jeśli chcesz - ale to nie będzie zabawne. Słowotok w istocie ma, ale polega on na męczeniu w kółko problemu "jak mam w życiu źle, to wszystko j e g o wina, a ja jestem przecież p o e t k ą, więc mi się z taśmy należy lepsze życie, bo reszta to debile." A z faktów, które sama podaje to i tak wynika, że och***ała tego swojego męża okrutnie. bo tak, bo nie jest taki mądry jak ona. Plus, jak już sobie człowiek nie znajduje w wyobraźni tematów na książkę, tylko bierze je z własnego doświadczenia, to IMHO powinien wiedzieć gdzie leży granica zwana ekshibicjonizmem ekscesywnym.
      Taka jest moja opinia o Janko. Ale jeśli chcesz spróbować, to się nie krępuj - mnie przez pierwszą godzinę się czytało dość przyjemnie.

      Usuń
    4. ejjj, gościówo, nadrabiasz zaległości czy szukasz guza? ;)
      mnie ta janko jeszcze w ręce nie wpadła, bo zachwycała się nią pewna wielbicielka virginii woolf, więc z automatu stała się dla mnie przezroczysta. teraz na dwoje babka włożyła, bo masz smykałkę do detali, ale w kwestii ishiguro i mcevana sromotnie się zawiodłam. pora na springera ;)

      Usuń
  4. Widzę, że mój poprzedni komentarz sprzed kilku dni poszedł w kosmos...
    Co do ćwiczeń. A ja zaczęłam zumbę :) Nie, żeby się mi podobało, bo nie. Nie lubię tego typu ruchu, ale kumpela mnie zaciągnęła i pilnuje, bo ruszać się trzeba, a ja całymi dniami siedzę :P
    Co do lektur... A ja to taka do tyłu jestem. Czytam klasykę, nowości jakoś... muszę nadrobić zaległości, jeśli to jest w ogóle możliwe :P Zacznę od Link ;)
    Filmy zapisałam i zapewne obejrzę - dzisiaj czeka mnie "Polskie gówno";)

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. polskie gówno... brzmi swojsko :)
      ja nienawidzę skaczących zajęć, bo mi biodro wysiada od ciężaru własnego ;), ale zumba jest akurat wyjątkowa pod tym względem - angażuje całe ciało, a nie wymaga doprowadzania się do zawału. choć i tak wolę step. próbowałaś? nie trzeba zapamiętywać układu, można przez godzinę kombinować i nawet człowiek nie zauważy, że dołożył kolejną cegiełkę do dłuższego życia

      Usuń
    2. Nie, ja z tych "nieruchawych". Generalnie jedyna forma ruchu, jaka mi odpowiada, to jazda na rowerze. Ja nawet spacerować nie lubię - bo nie cierpię chodzenia bez sensu. Ale chodzić ogólnie bardzo lubię - ale musi być cel, np. z pracy do domu. Często właśnie wracałam na piechtę z pracy po Frania zamiast jeździć tramwajem. Wtedy się wyciszałam, byłam tu i teraz. Obecnie to ta zumba - moja pierwsza aktywna akcja od jakichś 10 lat :P

      Usuń

Related Posts Plugin for WordPress, Blogger...