wtorek, 14 kwietnia 2015

comfort food, czyli co zrobić, żeby nie stać się wielorybem


poprzedniej nocy pastwiłam się nad tekstem blogowej koleżanki dotyczącym motywacji, nadwagi, ruchu i życiowej logistyki. przywołał on we mnie sporo wspomnień mechanicznie usuniętych z filmu o wojującej z kilogramami lucy. 
od zawsze jestem potencjalnym tłuścioszkiem.
zdarzały się okresy, kiedy ważyłam nieco poniżej pięćdziesięciu kilogramów, co nie wynikało z mojej pracy nad ciałem, ale z przypadku, zbiegu sprzyjających okoliczności. momenty te jednak szybko mijały zbiegając się w czasie z porzuceniem aktywności fizycznej. gdybym chciała być szczupła, musiałabym nieustannie, regularnie dbać o sylwetkę w siłowni, a także rygorystycznie przestrzegać zasady bilansowania posiłków oraz pór ich spożywania.
nie napiszę, że się nie da, ale przy moim trybie życia to bardzo uciążliwe. poza tym systematyka i obowiązkowość to przejawy odpowiedniego charakteru, który mnie nie przypadł w udziale. nieregularnie śpię, zapominam o przygotowaniu ciepłych posiłków, zmęczona głodzę się nie mając siły ustać w kuchni czy wyskoczyć do knajpki lub łapię co pod ręką, byleby szybko i bez wysiłku.
nie ma lekko.
ale. 
nawet biorąc pod uwagę to wszystko i tak odżywiam się lepiej niż przeciętny polak.


być może, nawet biorąc pod uwagę predyspozycje genetyczne, gdyby nie niedoczynność tarczycy, a po jej wyleczeniu hormonalny rollercoaster w drodze do posiadania potomstwa, nigdy nie uważałabym na to co, jak i kiedy jem. niestety, tarczyca nie poszła w stronę przychylną mojej sylwetce i w ciągu trzech miesięcy udało mi się przytyć 10 kg, kilka następnych w trakcie kuracji hormonalnej oraz kolejnych szesnaście w pierwszej ciąży. co z tego, że po tygodniu od porodu cała szesnastka wyparowała, gdy reszta rozgościła się na dobre. 
pamiętam z dzieciństwa, że moja mama nie miała problemów ze schudnięciem na życzenie. mnie się to nigdy nie udało. nawet podczas pracy jako instruktorka fitness wspomagałam się l-karnityną i kofeiną/guaraną, ponieważ weekendowy relaks oznaczał zawsze przyrost na liczniku. 
nie myślcie, że w dni wolne obżerałam się do niemożliwości. ooo, moi drodzy, mając w domy rodzicielkę - specjalistkę od wdrażania w swoje życie miliona diet, byłam świadoma potencjalnych grzechów, wobec czego skrupulatnie ich unikałam.
zawsze sceptycznie podchodziłam do rewelacji żywieniowych, pojawiających się w naszym domu i choć mogłam je zupełnie zignorować skoro mama nie narzucała nam swojej woli i przygotowywała dwa rodzaje posiłków, mimo wszystko gdzieś zawsze się ten temat przewijał - nienachalnie i być może przez to stawał się powoli atrakcyjny. inna sprawa, że przypadło to na czas mojego dorastania, czyli kompleksów i chęci dopasowania do otoczenia. nigdy nie pretendowałam do bycia ładną dziewczyną, ale przecież mogłam być chociaż szczupłym przeciętniakiem, lepsze to niż szara mysz z nadwagą. 


każdemu, kto zaczyna gubić się w dietetycznych zawiłościach polecam wsłuchać się we własny organizm, on wie, czego mu potrzeba. zanim jednak posiądzie tę wiedzę, trzeba dać mu przykład, pokazać możliwości. do pewnego momentu schabowy z ziemniakami i zasmażaną kapustą nie będą stanowić problemu dla naszego zdrowia, jednak każdy organ się starzeje, a zmuszanie go do nadmiernie wytężonej pracy zbyt wcześnie i długotrwale to jak strzał we własną stopę. trzeba również pamiętać, że metabolizm zwalnia wraz z wiekiem i nocne zwiedzanie lodówki w końcu przestanie być bezskutkowe.

w tym moim chaotycznym i nieuporządkowanym czasowo świecie trzymam się jednak pewnych zasad. wdrożenie ich na stałe nie było łatwe i stanowiło pewien proces. musiałam w sobie wyrobić odruch, nawyk automatycznego sięgania po określone składniki, wybierania szczególnych produktów ze sklepowych półek.
nie jest to sposób na sukces zbicia wagi, ani potwierdzony przez lekarza projekt żywieniowy, niemniej jednak pozwala czuć się komfortowo, nie dopuszcza do przeciążenia trzustki, wątroby i żołądka oraz trzyma określoną wagę.

1. niski indeks glikemiczny
z wszystkich znanych diet ta oparta na indeksie glikemicznym jest jedyną skuteczną i zdrową, choć tak naprawdę dietą w potocznym rozumieniu wcale nie jest. indeks glikemiczny to wskaźnik zawartości cukru w produkcie węglowodanowym, który określa wzrost glukozy we krwi po jego spożyciu. jego wartość waha się od 0 do 110, a najlepsze dla zdrowia produkty to te, których wskaźnik ma wartość niższą niż 60, a to dlatego, że im niższy parametr, tym łatwiej trzustce wyprodukować insulinę potrzebną do pozbycia się z organizmu nadmiaru cukru. im więcej wchłaniamy cukrów przetworzonych (batoniki, gotowe dania do mikrofali, fast food, itd.), tym dłużej i ciężej ta nasza niepozorna trzustka musi pracować, przy czym jednocześnie mózg dostaje informację od narządów i enzymów, że jest głodny. znacie to uczucie sięgnięcia po coś słodkiego po obfitym posiłku? otototo właśnie. im niższy poziom ig, tym łatwiej opanować apetyt na słodycze i napady głodu nie związane ze słodkimi pokarmami.
wyguglujcie sobie tabelę indeksów glikemicznych montignaca. warto przeczytać ją w całości, ale wyrdukować tylko listę produktów wskazanych  - opatrzenie się z nazewnictwem zmusza wyobraźnię do wizualizacji, a tym samym kieruje nas do właściwych alejek podczas robienia zakupów oraz podejmowania dobrych wyborów. 

2. warzywa i owoce
taka właśnie powinna być kolejność - najpierw warzywa, głównie nieprzetworzone, dopiero później, w mniejszej ilości owoce. nie ma jednak co grymasić i wybrzydzać, pięć porcji warzyw i owoców dziennie to dla niektórych abstrakcja z gatunku niedorzecznych. a gdyby tak zacząć od przemycania tychże do dotychczasowego menu? kiełki wepchnąć pod plaster szynki, żeby nie drażniły oczu, w lodówce zawsze trzymać kilka pomidorków koktajlowych, ogórków i rzodkiewek, bo nawet zjedzenie jednej, malutkiej sztuki to już wstęp do warzywnej rewolucji. 
mój organizm sam domaga się warzyw, jestem ociężała, mam wzdęty brzuch, jeśli nie uzupełnię innego rodzaju jedzenia jakąś zieleniną. nie zawsze mi było z nią po drodze, bo flaczejące liście same w sobie nie są atrakcyjne, ale przy odpowiednim urozmaiceniu w sosy i dodatki, micha sałaty może zastąpić dwudaniowy obiad. serio, serio.
świetnym rozwiązaniem dla nie znoszących warzyw są mieszane koktajle typu smoothie. kilka owoców z dodatkiem jogurtu/soku/wody mieszamy na gładką masę z dającymi się zblendować warzywami, które normalnie nie przejdą nam przez gardło. ja w ten sposób wciskam w siebie selera naciowego, którego smaku nie cierpię, jednak z dodatkiem całej gamy wyrazistych składników zupełnie go nie czuć.

3. dobra jakość mięsa i wędlin
myślicie, że dlaczego w wysokorozwiniętych krajach jest tylu otyłych? bo są bogate, więc ludzi stać na wywrotki żarcia? wręcz przeciwnie, klasa średnia i wyższa w usa i zachodnich krajach ue stanowi mniejszą część społeczeństwa, większości dedykowana jest tańsza żywność produkcji masowej - słabej jakości, nasycona wypełniaczami, polepszaczami smaku, czyli wszystkim, co tanie i jednocześnie otłuszczające narządy wewnętrzne, bo tutaj tkwi problem otyłości, a nie w wałeczkach na biodrach.
kupujecie mięso w super- i hipermarketach? gratuluję odwagi. szczerze mówiąc wolę nie jeść białka zwierzęcego wcale lub zapłacić 40-50 zł za kg wędliny, którą i tak kupuję rzadko (bo pieczywo mi nie służy), ale przynajmniej czuję, co jem. 
obecnie jesteśmy przyzwyczajeni do smaków wzbogaconych glutaminianem sodu, który nadaje im wyrazistości, a wiadomo - przyzwyczajenie drugą naturą człowieka, która w tym przypadku eliminuje wewnętrznego smakosza w myśl jednolitego, monotematycznego jedzenia o charakterystycznym smaku i zapachu. kubki smakowe szybko degradują się do poziomu niskich wymagań, a leniwy mózg pomaga im kierując nas na ścieżkę łatwego i szybkiego dostępu do pokarmów typu fast food.

4. kasze
poza tym, że okresowo w internecie mamy huzię na józia, tj. na różnego rodzaju magiczne, choć znane od wieków produkty, kasze powinny być serwowane w miejsce ziemniaków na talerzach z drugim daniem. dzięki kaszom dostarczasz organizmowi węglowodanów złożonych, które - same w sobie potrzebne do pracy wszystkich komórek - nie powodują skoków insuliny, a tym samym nie wtaczają do naszych organizmów armatnich dział wojennych. ziemniaczki (skrobia), ryż i makaron w połączeniu z sosami i mięsem uruchamiają proces przetwarzania węglowodanów na tłuszcze odkładające się na tyłku, a nie na energię. kasze odwrotnie, a na dodatek dostarczają witaminy z grupy b, błonnik, kwas foliowy i magnez, ale też sporo żelaza, czyli samo dobre.
nie lubicie? na pęczak, jęczmienną i gryczaną nie mam rady, albo się je czuje, albo nie, natomiast łatwo jest przemycić w posiłkach kaszę jaglaną mimo, że niektórym staje w gardle, inni zaś uwielbiają jej neutralny smak. dla mnie jest nijaka i gdyby nie odpowiednio dobrane dodatki, w życiu bym jej nie tknęła. pakuję ją sobie do pracy na śniadanie z dodatkiem soku jeżynowego, suszonych owoców i prażonych migdałów, dodaję do pasztetów warzywnych. i na tym koniec. za dużo jaglanki może wyjść bokiem, albo nawet przodem.

5. obróbka termiczna.
zamawiacie chińczyka, kurczaka po amerykańsku albo "domowego" mielonego? kiedy do pomieszczenia wchodzi dostawca z reklamówką jedzenia, od razu wiadomo, że olej, na którym smażyło się mięso nie był zmieniany od miesiąca. oraz. że jest to najtańszy, najgorszy tłuszcz, jaki można dostać. nawet nie frytura, tylko jakieś płynne barachło.
smażenie to w ogóle temat niebezpieczny. o ile da się organizmowi wmówić, że krótki proces w bardzo wysokiej temperaturze jest niezbyt obciążający, o tyle komponowanie oleju czy oliwy z chłonącymi tłuszcz panierkami albo potrawami mącznymi, które absorbują go równie mocno to sprawa wysokiej wagi. zauważyłam, że  w wielu domach nie ma kultury odsączania produktów zdejmowanych z patelni. szkoda pieniędzy na ręczniki papierowe? no pewnie, lepiej zatkać sobie żyły, a później bulić ciężką kasę na leczenie miażdżycy, nadciśnienia, cukrzycy i takie tam.
zazdroszczę zamożniejszym, że stać ich na thermomixy, w których wszystko robi się bez wysiłku, a przede wszystkim zdrowo. tańszym ich odpowiednikiem są multicookery, podobno też się sprawdzają. ja mam zwykły parowar i uważam, że życie bez niego byłoby mocno niewygodne. marynujesz sobie w lodówce mięsko, rybkę, warzywka przez noc, a po powrocie z pracy wrzucasz to wszystko naraz, dosypujesz kaszę, ryż czy co tam uważasz i po maksymalnie pół godzinie wyjmujesz gotowy posiłek. nie stoi przy garach, nie mieszasz, nie przewracasz, nie kontrolujesz. wyjmujesz i jesz.

6. tłuszcze
olej rzepakowy ogólnodostępny jest tłoczony na gorąco, więc między bajki włóżcie teorię, jakoby był najzdrowszym z popularnych olejów. co innego, jeśli znajdziecie taki, który jest tłoczony na zimno... nieprawda, że na oliwie z oliwek nie wolno smażyć, przecież tak właśnie robią włosi i hiszpanie. i tutaj znowu kłania się proces tłoczenia - należy używać oliwy extra vergine, ponieważ zawarte w niej jednonienasycone kwasy tłuszczowe nie utleniają się poddane działaniu wysokiej temperatury. wiadomo, zdrowsza jest na zimno jako spoiwo do warzyw, nieoceniona wręcz w kontakcie z niektórymi składnikami, kiedy to dzięki niej poprawia się ich wchłanialność, a jednocześnie sama w sobie zawiera mnóstwo elementów odżywczych, wit. e i przeciwutleniaczy.
ważna jest temperatura oleju - gdy zaczyna dymić, powinno się go wylać. rekomendowana temp. do smażenia wynosi do 180 st. celsjusza, dla oliwy z oliwek z pierwszego tłoczenia 210 st - powyżej tych wartości wydzielają się związki rakotwórcze. niektóre rodzaje tłuszczów w ogóle nie powinny być poddawane procesowi podgrzewania, np. olej słonecznikowy.
olej lniany - kupujemy z dobrego źródła, ponieważ musi być przechowywany w lodówce i spożyty w ciągu ok. tygodnia od otwarcia. ja się oczywiście nie przejmuję datą napoczęcia, ale kiedy uświadomię sobie, że to już trochę za długo stoi otwarte, zużywam w formie maski na włosy. nic się nie zmarnuje :)
zamiast przywiązywać się li tylko do jednego rodzaju oleju/oliwy, poeksperymentujcie - z pestek dyni, sezamowy, oliwa aromatyzowana ziołami mogą wam dostarczyć wielu przyjemności smakowych i spowodować, że zwyczajna porcja sałatki greckiej zrobi się niezwyczajną porcją sałaty z warzywami, oliwkami i fetą.

7. nasiona, pestki, orzechy
moje dziecko często zamiast słodyczy wybiera orzechy. bywa, że woli miskę pestek słonecznika od kanapki z nutellą, którą proponuje jej mama koleżanki. myślicie, że to moja zasługa? oczywiście, umożliwiłam młodej dostęp do zróżnicowanych pokarmów, ale nie narzucałam, obserwowałam. po raz kolejny doświadczyłam tego, że organizm naprawdę wie, czego chce, czego potrzebuje. jeśli słodycze są w domu dostępne na równi z naturalnymi, słodkimi produktami, po pewnym czasie dziecko zacznie wybierać te zdrowsze. trzeba mu w tym nieco pomóc, zasugerować, podetknąć, postawić zdrowsze w łatwo dostępnym miejscu, ale to działa. i tak na przykład do zup-kremów czasem wrzucamy groszek ptysiowy, a niekiedy wystarczą nam uprażone pestki dyni, zamiast sztucznych płatków śniadaniowych jemy prażoną pszenicę lub jęczmień z miodem, do koktajli dorzucamy nasiona chia, mielony len, bo są neutralne w smaku, a dostarczają cennych składników odżywczych.


na koniec zostawiłóam połączenia produktów, które wzajemnie się uzupełniają i wspomagają tworząc związki rewitalizujące organizm:

1. awokado + pomidor = tłuszcze z awokado powodują lepszą absorpcję likopenu zawartego w pomidorach, który ma właściwości przeciwutleniające i przeciwnowotworowe
2. zielona herbata + sok z cytryny = kilka kropli cytryny zwiększa wchłanianie przeciwutleniaczy z herbaty
3. makaron + ocet (balsamiczny, winny, jabłkowy) = ocet pomaga zmniejszyć skoki glukozy po zjedzeniu makaronu. najzdrowszy jest makaron w postaci zimnej sałatki z warzywami i sosem z octem.
4. ryby + brokuły = działanie przeciwnowotworowe 
5. ryby + chlorella/truskawki = neutralizowanie metali ciężkich z ryb
6. jabłka + ciemne winogrona = działanie przeciwnowotworowe, duet ten chroni przed tworzeniem się skrzepów krwi, które odpowiadają za udar i zawał
7. wołowina + rozmaryn = zioło eliminuje związki rakotwórcze uwalniane podczas obróbki termicznej mięsa
8. ciecierzyca + botwina/ryby = ciecierzyca poprawia wchłanianie magnezu poprzez dużą zawartość wit. b6 (100 g zapewnia połowę dziennego zapotrzebowania)
9. owsianka z nieprzetworzonego owsa + sok pomarańczowy = oczyszczanie naczyń krwionośnych z cholesterolu
10. czerwone wino + migdały = bogate w wit. e migdały we współpracy z antyoksydantami z wina wspomagają pracę układu krwionośnego


dzisiejszy post sponsorowały #szparagi, które od wczoraj można nabyć w #lidlu. polecam je zapiekane w koilkach do muffinek z #szynką #pameńską/serrano/prosciutto i jajkami lub pod beszamelem.




23 komentarze :

  1. Przeczytałam na razie po łebkach, ale powiem Tobie... kurdę, ja intuicyjnie dobrze się obchodzę ze swą dietą ;) 1. Indeks znam z uwagi na to ,że miałam w ciąży problem z cukrem. 2. my mało mięsożerni, więc warzywa i owoce są u nas podstawą. Nie wszystkie warzywa i owoce mogę, ale awokado jest jedna z podstaw na przykład. 3. Nie kupuję mięsa w marketach, to podstawa. Brzydzę się przede wszystkim. Jemy tylko indyka, więc z tym mamy mały problem. Brakuje mi wszelkich szynek, które owszem w Pl dostanę, ale cena wiadomo - trza polować - wcześniej nie musiałam :P 4, Fakt, szokuje mnie nagła moda na kasze. Ja ją jem od dzieciństwa. Uwielbiam. moje dzieci też. W mniej, ale jest dzielny w tym temacie.5. Fakt, że z uwagi, że nie lubię smażonego i na wątrobę wszystko duszę lub obrabiam na grillowej patelni - bez tłuszczu. Mielaki w naszym domu nie maja szans. 6.Wszystko smażę na oliwie extra vergin i ostatnio duszę np pora, albo smażę jajecznicę ( dzieci), dodaję do zupy masło klarowane.7, Uwielbiamy wszelkie pestki. Szczególnie dyni, która dobra na robale - aby ich nie było ofkors ;). Wino i migdały? - Muszę wypróbować.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. A! I najważniejsze! Zazdroszczę szparagów Ci i zdjęć tychże. Od 3 tygodni łażę i szukam tych warzyw, bo mnie się tak ich chce...

      Usuń
    2. Jeśli nie po drodze Ci do Lidla, na bazarek marsz. Wszędzie zatrzęsienie szparagów, mnie już się przejadły, choć kombinuję z nimi dopiero od 3 dni.
      Magda, ja podobnie traktuję żywienie - intuicyjnie. Ze względu na potencjalne kłopoty z układem trawiennym byłam zmuszona je nazwać i dookreślić, ale wiedzę mam podobną ;).
      Nie wiem, jak ludzie to robią, że lubią pora, selera, brukiew i pietruszkę.... A grillowanie podobno jest drugą z najlepszych obróbką termiczną mięsa pod warunkiem, że nie na węglu. Nie znam się, za małą mam kuchnię, aby dostawić w niej jeszcze patelnię albo grill elektryczny, ale liczę, że kiedyś mnie przekonasz osobiście ;)

      Usuń
    3. A ja mam tego typu patelnię. Normalnie na kuchence ją używam:
      http://www.neo24.pl/?p=tefal_flavour_grillowa_26x26_h1154054&gclid=CjwKEAjw3sKpBRDJ7rDqzsyuhDASJACZAikix6vaCPv24aZWXpQFpMgWtJLmjXHb9VZUs3fRnShgchoC5mfw_wcB

      Usuń
  2. Dobry schaboszczak nie jest zły. :D


    Do niedawna na tym zakończyłabym komentarz w tym temacie, ale..... z innych powodów niż Ty i wnioskuję, że później, jednak zaczęłam trochę zagłębiać temat. Powodem był zwalniający tempo metabolizm, mój leń i niechęć do sportów wszelakich, dobrobyt charakteryzujący się obfitym i średnio przemyślanym jedzeniem oraz piciem i w rezultacie rosnącą wagą, z czym długo i konsekwentnie problemów nie miałam. Pewnie dlatego temat zdrowej żywności mnie mało obchodził. Ponadto wkurzają mnie wszelkie mody na wegetarianizm, weganizm jeszcze bardziej i inne mleka sojowe, więc ten schabowy tak trochę z przekory oraz, że miałam dziadka rzeźnika :)
    Z drugiej strony od zawsze lubię owsiankę, orzechy, kaszę, owoce i warzywa.... uwielbiam też mięso i wędlinę, ale nie muszę jeść ich codziennie. Za to słodycze mogłabym jak najbardziej codziennie... Jestem też przeciwna wszelkim dietom, bo ogarnięcie "życia" i tak kosztuje dużo wysiłku, aby jeszcze sobie utrudniać przez jakiś dodatkowy jadłospis. To tak w skrócie, a potem u mojej dobrej przyjaciółki natknęłam się na styl, bo w końcu nie dieta, Montignaca i wypróbowałam i dość szybko odczułam efekty! Ale zanim dojrzałam do poważniejszych zmian minęło jeszcze kilka miesięcy. Teraz od kilku miesięcy trochę nad tym pracuję i owszem są efekty, nie typu w "3 m-ce -30 kg", ale za to bez męczennictwa i z korzyścią dla wszystkich, bo gotuję różne pyszności (no dobra, czasem gotuję), które są wyrafinowane i absolutnie nie kojarzą się z dietą.
    Całość to proces, niełatwy. Ale już popróbowałam trochę różnych metod i znam swoje słabe strony. Wiem z czym nie ma sensu walczyć i gdzie czychają pułapki.
    Dobry post, Lucy - szacun! I buziaki.
    PS Kupiłam w Lidlu szparagi :)

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Dobry schaboszczak zły nie jest, ale nieodsączony z tłuszczu i w chemicznej panierce na pewno. W sumie lubię jego smak, ale nie cieknie mi na myśl o nim ślinka.

      Słodycze - temat rzeka. Ja nie jestem jakimś wybitnym smakoszem słodkiego, ale w określonych fazach cyklu hormonalnego chodzę z wywieszonym językiem w poszukiwaniu czegokolwiek o tym smaku. Zrobiłam się jednak wybredna odkąd zaczęłam piec ciasta. Kombinowałam ze składnikami, zamieniałam gorsze na lepsze, np. cukier na ksylitol, mąkę pszenną na razową, co skutek miało raz lepszy, raz gorszy, aloe doświadczyłam rozmaitości i wyrobiłam sobie gust. Zwykłe ciastko szczypie mnie teraz w język, a ulubiony dawniej wafelek Wedla śmierdzi słodzikiem i sztucznością. Oczywiście, na głodzie wciągnę prawie wszystko, ale niekoniecznie z satysfakcją i na pewno ograniczam ilości do minimum. Ta preparowana pszenica z miodem, o której wspomniałam, że młoda je zamiast płatków śniadaniowych, świetnie sprawdza się w tym charakterze. Najgorsze, że gdy dopada mnie apetyt na słodkie, żadne orzechy i suszone owoce nie są w stanie mnie zaspokoić...

      Dasz przykłady tych pyszności, które "czasami" gotujesz? Mam ogromny deficyt przepisów, które nadawałyby się do urozmaicenia diety, przez co kuleje moja silna wola...

      Ps. Co zrobiłaś ze szparagów?

      Usuń
  3. Nono piękny post wyszedł , podziwiam za treści .
    Staram się uważać co jem, i ile jem , staram się kupować jak najmniej produktów przetworzonych .Nawet ostatnio wędlin nie kupuję tylko upiekłam schab, i przymierzam się do pieczonego indyka. Chleb robię sama, pesto też . Ostatnio na śniadanie kasza jaglana z owocami, mięsożerni aż tak bardzo nie jesteśmy. Ale więcej muszę warzyw i owoców, niby jemy ale mam wrażenie że za mało .
    Dzięki za cynk ze szparagami , trzeba będzie wskoczyć do lidla - zielone lubię najbardziej :)

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. A dzięki, dzięki. Zbierałam się do niego ze trzy miesiące, bo sporo tych informacji, wolę pisać w tak zwanym natchnieniu, czyli znienacka, jak mi coś strzeli do głowy. Tutaj inspiracją stały się szparagi, uwielbiam je fotografować.

      Ps. Uważaj na indyka, mega szybko wysycha i tylko dobry przepis może go uratować. Niestety, nie polecę żadnego, bo takimi rzeczami zajmuje się moja mama, ja z dań mięsnych robię jedynie gulasz, klopsiki słodko-ostre i ew. spagetti, jeśli dzieci mnie poproszą

      Usuń
  4. moja mama od lat na Montignacu chwali go sobie bardzo, bo spadła 15 kilo bez wysiłku. mankament jest taki, że nie da się czynić odstępstw, nawet małych, więc człowiek trochę staje się niewolnikiem stylu jedzenia (ale tak pewnie jest i w innych przypadkach). osobiście mam teorię, że ogólna równowaga życiowa pomaga trzymać wagę (pod warunkiem, że nie ma problemów natury medycznej) - u mnie to tak działa:) teraz równowagi brak, więc ciągle chcę jeść i znów przybyła mi cholerna dziesiątka (po naturalnym 30sto kilowym spadku poporodowym). powrócić do równowagi pomagała mi nie raz niezbyt niezdrowa dieta pod nazwą "z kliniki Mayo". dwa tygodnie diety, potem zmiana nawyków, rower w codziennym użyciu i sukces zawsze bywał murowany.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. ogólna równowaga życiowa - fuck, nigdy nie będę szczupła. ale mam plan znów jeździć do pracy rowerem...
      rozwiń hasło "z kliniki Mayo"

      Usuń
    2. dieta oparta na hamerykańskim majonezie?

      Usuń
    3. niezupełnie. ogólnie mówiąc jest to dieta o wysokiej zawartości białka i błonnika, ale też cholesterolu (spożywa się dużo jaj, w. chude mięso i dużo warzyw, pije duże ilości wody). dieta jest monotonna, ogólnie niezdrowa (mało węglowodanów, dużo cholesterolu, wypłukuje się minerały, popijając na czczo kawę), plusem jest szybki spadek masy ciała. u mnie dieta działała jak kop - zmieniałam nawyki (po samoistnie odechciewało mi się słodyczy i miałam potrzebę jedzenia mniej), masa mi spadała (nie od razu), czułam się o wiele, wiele lepiej. świadomie i zupełnie abstrahuję od kwestii chorobowych (tarczyca itd.), bo zupełnie nie mam tego typu doświadczeń.

      Usuń
  5. Przepraszam, przeczytałam nieuważnie, bo zrobiłam się głodna! Jutro lecę do Lidla po szparagi. Jakie piękne są Twoje zdjęcia!

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. widzę, że ty również jesteś wzrokowcem? bo ja tak naprawdę kupuję szparagi wyłącznie do zdjęć, ale że nie lubię marnotrawstwa, coś tam z nich później robię

      Usuń
  6. Jej jak trudno się skupić na treści przy takich apetycznych zdjęciach :))
    Dzięki Lucy za listę produktów, które połączone wzbogacają własne działanie. Ja niby coś robię w tym kierunku...zawsze na talerzu u mnie do kanapki z szynką czy żółtym, białym serem był pomidorek, szczypiorek, rzodkiewka lub kiszony ogórek. W pracy na mnie dziwnie patrzą bo moje kanapeczki takie kolorowe. Mnie gubi zła organizacja pracy. Wstaje rano, gotuje obiad, ogarniam dzieci i czasem brakuje mi czasu na "zdrowe" przekąski do pracy.
    Myślę, że dla mnie najlepszym rozwiązaniem będzie lista stałych produktów, które powinny zagościć w naszym menu...
    ps. w biedronce ostatnio szał na zdrową żywność. Kupiłam na spróbowanie kaszę bulgur - pychota...wahałam się nad jagodami goi..i nie kupiłam...
    pzdr

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Na mnie kiedyś w pracy też dziwnie patrzyli. I komentowali. Bo tu kolorowa kanapeczka, tam sałateczka, a reszta albo podwójne kanapki z serem, albo chrupki ryżowe z serkiem homogenizowanym.
      Gotujesz rano obiad? Zupę, jak się domyślam? Nie widzę tego - o której to trzeba wstać, żeby oczyścić mięso, obrać warzywa, dopilnować, doprawić. O drugim daniu już nie wspominam... Wariactwo.
      Jagody goi są przereklamowane, nie warto, a jeśli już to w hipermarketach szukaj firmowanych ich logiem -jakość ta sama, a cena dwu- trzykrotnie niższa.

      Usuń
    2. Tak tylko dopiszę, że wieczorem jestem zbyt padnięta.. a że przychodzę najpóźniej to głodna Litwa nie ma co jeść...oczywiście z głodu nie umrą kanapki sobie zrobią. a tak - tylko podgrzeją w mikrofali...
      Natomiast czytałam ostatnio, że pkt. 4 u Ciebie - ryby plus brokuły (kapuściaste ogólnie) to nie za bardzo bo hamują wydzielanie jodu, czy cóś...?

      Usuń
  7. :) Lubię Twoje wpisy jedzeniowe, chociaż zawsze czuję się wtedy bardzo niedoedukowana :)

    Niedoczynność tarczycy nie musi prowadzić do nadwagi. I od razu, nie uważam, żeby osoby z tą przypadłością były same sobie winne, nie! Ale nie musi, naprawdę. Problem jest mi dość dobrze znany (najbliższa rodzina, przyjaciółka, sama badam się regularnie od kilku lat, bo obciążenie genetyczne pewne; stwierdzona celiakia "nabyta" w najbliższej rodzinie które ma chyba z tą tarczycą związek) i żadna z tych osób nie cierpiała z powodu nadwagi. Tarczyca to nie wyrok :)

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. problem tkwi w diagnostyce i odpowiednio dobranych lekach, choroba sama w sobie nie musi skutkować nadwagą. mnie się w okresie tycia jeść nie chciało w ogóle, ale zanim się zorientowałam, że puchnięcie z powietrza nie jest normalne, upłynęło trochę czasu. jeszcze więcej do czadu nazwania problemu i podania leków. miło :)
      nie czuj się niedoedukowana, to prawie cala wiedza, którą posiadam na temat żywienia, plus zasada nie łączenia, wyższości pełnego ziarna i ksylitolu. wcale nie taka obszerna, choć tekstu sporo ;)

      Usuń
  8. Sliczne zdjecia i bardzo madre porady, tez staram sie ich trzymac, ale wybaczam sobie, jezeli zdarzy mi sie zrobic maly skok w bok. Wydaje mi sie, ze istnieje olej rzepakowy z pierwszego tlocznia na zimno, ale zawiera stosunkowo sporo omega 3 niestabilnych, dlatego nie nalezy go podgrzewac. A zamiast tego stosowac do salatek i przechowywac w lodowce po otwarciu butelki. Oliwe z oliwek mozna podgrzewac bo zawiera wiecej omega 9, a te sa w miare stabilne, dlatego oliwa z oliwek jest dobra do smazenia, do piekarnika, barbecue i innych szalenstw. Ale jak najabardziej mozna ja sobie lyknac na surowo i jeszcze posmarowac nia cere (to sekret urody Wloszek). Pozdrawiam serdecznie Beata

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Podobno olej kokosowy jako jedyny obniża cholesterol, wiedziałaś? Na mnie nie działa, niestety, a i na twarz, ani na włosy nie mogę go kłaść. Z oliwy z oliwek świetne są maski na włosy i wsmarowywanie w ciało podczas ciąży, żeby uniknąć rozstępów, ale na twarz bym jej nie nałożyła, bo śmierdzi i zatyka pory.
      "Olej kukurydziany, słonecznikowy, z orzechów ziemnych, rzepakowy itd. są otrzymywane w procesie rafinacji, czyli do ich produkcji używa się rozpuszczalników, które poprzez szereg procesów chemicznych mogą zmienić strukturę kwasów tłuszczowych w oleju. W rzeczywistości olejów rafinowanych powinno się używać raczej na zimno, ponieważ pod wpływem obróbki cieplnej, zmienia się struktura kwasów tłuszczowych, które występują w olejach"

      dzięki za odwiedziny

      Usuń
  9. Zdzieliłaś mnie konkretnie tymi ksylitolami, omegami i całą resztą. :) Na pewno robię wszystko na odwrót! Nie będę opisywała moich żywieniowych nawyków, gdyż, wiadomix - jak większość mam swoje grzeszne przyjemności (świątecznie kokakola - tak wiem, grzech, szkockie szortbredy, ritter sport - ale tylko ten z rumem!) schowane niezbyt głęboko pod wegetariańsko-wegańskimi odpałami, doprawione całym tym ekoszałem; wychodzi na to, że jestem po prostu foodie i basta. Poza tym, nie mam psychicznej kondycji do trzymania diety - to znaczy, jeśli sobie powiem: od dzisiaj dieta (choćby to miałobyć MŻ), to po 2 godzinach maksymalnie dostaję świra i jestem nieszczęśliwa (chociaż nie zdążę być głodna).
    Ale po lekturze posta zatrzymałam się nieco, zastanowiłam (niewiele) i tadam! wysnułam wniosek taki, że muszę się ponownie przyjrzeć prolaktynie. Bo jakoś zaczyna do mnie docierać, że jak raz miałam już ją pod kontrolą, co skutkowało rodziną 2+1, zamiast 2+0 i drugi raz, co skutkowało 2+1 zamiast 1+1 (no bo sorry, cały ten niedoczynnościowy rozstrój ryje też psyche, nie musi to być tylko fizyczna manifestacja), to wszystko nie znaczy, że załatwiłam problem raz na zawsze. No i w... lipcu-jakoś-tak.. przypuszczę atak na endokrynologa. No chyba że wlecę do R. na te zastrzyki odtłuszczające :) Wyciskam te 300 kalorii dziennie na steperze i gunwo. Czyli coś mi się gdzie indziej popsuło raczej.
    Gratuluję Lucy, znowu sukces edukacyjno-motywacyjny! :)
    Szparagi te tutaj przypominają mi pędzle do akwareli, stąd podobają mi się niezmiernie (plus mazy z szynki, wszystko się zgadza) - ale tak jak pędzli, nie włożyłabym do ust :)

    ps w kwestii jedzeniowej: Ways With Noodles jest genialne! Zaprogramowałaś mi Święta, mieliśmy tajskie oraz tajskie, nikt nie narzekał, wszyscy chwalili, a ja nie stałam w garach, bo wszystko tam robi się w max 10 minut! Strasznie przemyślana książka. Dzięęęęęękiiiiii!
    ps 2 w kwestii jedzeniowej: jeśli makaron soba to ok bo jest gryczany, czy blee bo jest węglowodanowy/makaroniasty?

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Chuda jesteś, nie musisz się kontrolować, ale i tak u mnie słodziłaś sobie życie ksylitolem (tarta) oraz jakże ą-ę-zdrową sałatką brokułową i zupą ajwarową.
      Też jestem z tych przekornych, każdy zakaz i nakaz wywołuje we mnie zombie. Szkoda, że nie Zombie Samurai, swoją drogą.
      Cieszę się, że trafiłam z książką, tak coś czułam, że się nie zawiedziesz. Przemilczałam nieco wyświechtaną okładkę, obserwowałam Twoją reakcję i w pogotowiu miałam tekst o dzieciach (zawsze to na nie najłatwiej zwalić winę, c'nie?), ale prawda jest taka, że kupiłam ją w tym właśnie stanie. Niestety, nigdzie pod ręką nie było drugiego egzemplarza, obdzwoniłam wszystkie anglojęzyczne księgarnie - null, ziroł.
      Na zastrzyk wpadaj śmiało, sama się skuszę na jeden, ale do tego trzeba mieć morfologię, próby wątrobowe, ft3 i ft4 w normie, więc helloł, lekarz się kłania.

      Ps. Makarony są dobre, o ile są dobre :). Pełnoziarniste - wiadomo, ale bez mięsa, a jeśli z tłuszczem to al dente. Najlepsze są te brązowe, sojowe bodajże, których się nie gotuje, tylko zalewa gorącą wodą, mają niski ig, więc nawet jeśli zgrzeszysz z dodatkami, jakoś to będzie...

      Usuń

Related Posts Plugin for WordPress, Blogger...