środa, 8 kwietnia 2015

hello april, czyli wielkanoc w obrazach


zaskakujące, jak dużo pamiętam z dzieciństwa. niewiele wówczas rozumiałam, wypad do dziadków był jak przygoda tysiąca i jednej nocy i choć było gwarno, wesoło, rodzinnie, rodzice wracali często z mieszanymi uczuciami.

rozmawiam właśnie z koleżanką o sytuacjach rodzinnych, które zmieniają bieg tradycji, zmuszają do podejmowania decyzji pozornie nie leżących w kontekście świątecznym. na ile jesteśmy przywiązani do powtarzalności pewnych zachowań? dlaczego tak trudno wyznaczyć granice naszej strefy komfortu opierając się na wielopokoleniowym schemacie wychowania, kształtowania sposobu myślenia, kopiowania przez kalkę dziejów tych samych zaszłości i niedopowiedzeń?
nie da się zmusić ludzi do tego, aby na czas biesiady wyłączyli myślenie, pozbyli się zahamowań, rzucili sobie w objęcia komplementów i serdecznej konwersacji.


powiem więcej, nie powinno się tego od nikogo oczekiwać, wymagać zachowań, które jedni określą mianem zawieszenie broni, inni zaś wyłącznie jako dwulicowość i kiepską grę aktorską.
piszę właśnie magdzie na czacie, że to niezwykle efektywna i skuteczna machina psychologiczna, skoro dorosłe i niezależne kobiety nie potrafią myśleć o sobie, zawsze stawiając na pierwszym miejscu rodziców, teściów, dziadków z ich sentymentami. przecież rodzina to nie kompilacja musztry odwiedzin, konsumpcji świątecznych potraw w określonym czasie i miejscu. jeśli spotykający się ze sobą ludzie muszą udawać, usilnie trzymać fason, a później odchorowywać to tygodniami, coś nie zagrało i tradycja okazuje się być sztampą, którą kultywuje starszyzna z braku innych doświadczeń, ale też braku zrozumienia dla problemu, który rodzi się w relacjach międzyludzkich.



rozumiem, że zanim dojdzie się do podobnych wniosków, człowiek szarpie się i miota w sieci rodzinnych koligacji, poddaje potrzebom dzieci łaknących kontaktu z wujkami, ciociami i dziadkami. nie dzieci są tutaj jednak wyznacznikiem i nie dziadkowie. to ci, którzy odczuwają dyskomfort, niczym papierek lakmusowy odbarwiają się na twarzach tworząc z maski wymuszonej uprzejmości jej dziwaczną karykaturę.
warto sobie uzmysłowić, że nie zawsze wiek dyktuje hierarchię wartościi, a życiowa mądrość nie rodzi się wyłącznie z przysłowiowego doświadczenia, ale przede wszystkim z umiejętności słuchania, patrzenia i wyciągania wniosków.


gdybym nie przeżywała mocno wszystkich minionych okresów okołoświątecznych ten tekst, ani poprzedzająca go rozmowa na temat problemów wielkanocnych znajomej nigdy by nie miały miejsca. pewnie są wśród was tacy, którzy nigdy nie mieli potrzeby unikania familijnych spędów oraz tacy, którzy traktują je jak każde inne spotkanie przy stole. to przyjemne, nie mieć oczekiwań, cieszyć się z prostych rzeczy. dzisiaj ja również staram się przeforsować tok odczuwania na tory bezpretensjonalności, co - jak widać po zdjęciach - całkiem dobrze mi się udaje. w tle zawsze jednak pozostaje wielka potrzeba bliskości, zupełnie inna od tego, co mogą zaoferować mi niektórzy.



na szczęście mam coś jeszcze. małe, zwyczajne, ale dużo znaczące coś jeszcze. od około siedmiu, ośmiu lat każdorazowo w drugi dzień świąt spotykamy się z przyjaciółmi i znajomymi. bywają to czteroosobowe rozmowy o życiu, ale też kilkunastoosobowe imprezy do późnej nocy. w ścisłym gronie nie mamy wobec siebie oczekiwań poza tym, że nikt się nie wyłamie i reguła spotkań zostanie podtrzymana. w ścisłym gronie znamy się jak łyse konie, czytamy z mimiki twarzy i niedopowiedzeń jak w otwartej księdze. te mini bądź maxi przyjęcia są na tyle niezobowiązujące, ale również na tyle regularne, że nie rodzą pytań, nadmiernych nadziei, emocjonalnych huśtawek. są pewną stałą w naszym życiu i odnośnikiem dla naszych relacji, potrafią przyciągnąć fajnych ludzi, ale też odseparować tych, którzy nie łapią się do naszego poziomu abstrakcji.
bardzo cieszę się, że po tylu latach (znajomość z niektórymi ciągnie się jeszcze od początków liceum) nienachalnie i nieskrępowanie każdemu z nas jeszcze się chce, jeszcze się nie znudziło, wciąż ciągnie nas do siebie nawzajem.






7 komentarzy :

  1. .
    Pomyślę jeszcze i wrócę.

    ładne te dzieciaki :)

    OdpowiedzUsuń
  2. "powiem więcej, nie powinno się tego od nikogo oczekiwać, wymagać zachowań, które jedni określą mianem zawieszenie broni, inni zaś wyłącznie jako dwulicowość i kiepską grę aktorską." - myślę, że są sytuacje, że się powinno.

    "w tle zawsze jednak pozostaje wielka potrzeba bliskości, zupełnie inna od tego, co mogą zaoferować mi niektórzy."
    Oj, rodzina jest trochę przereklamowana. Trudno mi uwierzyć, że miałabym odczuwać jakąkolwiek bliskość z kimś, kogo a) nie wybrałam b) właściwie nie znam. Zupełnie tego nie oczekuję, a jesli ktoś oczekuje tego po mnie, to niech się pocałuje w d.

    Ale przecież chodzi nie tylko o poświęcanie siebie na ołtarzu tradycji.
    Generalnie nie obchodzę Świąt (w senesie duchowym), są dla mnie raczej uroczystością. I chociaż chętnie bym wyjechała, nie wyobrażam sobie zostawienia moich dziadków czy teściowej samych. Myśląc tylko o sobie zasmuciłabym ludzi, którzy są mi bliscy. I jeśli nawet wolę oddychać tatrzańskim powietrzem niż siedzieć w małym, gorącym mieszkaniu, ani mi w głowie wyjeżdżać. Są u licha takie sytuacje, że można poświęcić swoje JA i sprawić przyjemność komuś innemu. I może nie robić z siebie cierpiętnika od razu, bo wtedy jakoś trudniej to wszystko znieść. Pamiętajmy, Święta nie trwają dwa tygodnie, tylko KILKA godzin.

    No, ale ja jestem asertywna, tak życiowo to rodzina mi na głowę nie wchodzi.

    "małe, zwyczajne, ale dużo znaczące coś jeszcze. od około siedmiu, ośmiu lat każdorazowo w drugi dzień świąt spotykamy się z przyjaciółmi i znajomymi. " - fajnie :)

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. gdybym próbowała oponować, wynikła by z tego zwykła demagogia. weź jednak pod uwagę, że wszystko zależy od układów i stosunków, odporności na jątrzenie i oczekiwań w stosunku do członków rodziny, to nie jest zero-jedynkowe. tekst powstał w oparciu o rozmowę na teaty sytuacji rodzinnej koleżanki, poparty własnymi przemyśleniami i na tym skończmy.

      chciałabym tylko wspomnieć o świętach samych w sobie. doszłam do wniosku, że ateista/agnostyk ma zupełnie odmiennie ich pojęcie, inaczej je czuje i ma co do nich inne wymagania. jeśli nie możesz się skupić na duchowym przeżywaniu wydarzeń związanych z religijną legendą (wybacz, żadne inne słowo mi tutaj zupełnie nie pasuje), łatwo ci zapaść w zwiększoną potrzebę czułości, celebrowania spotkań rodzinnych.
      pewnie nie mają takich doznań ludzie, dla których biesiady rodzinne to nic egzotycznego, więc sama rozumiesz, ponownie nie będę ciągnęła tematu.

      ps. asertywność (o której wspominasz ty) i nadwrażliwość (o której piszę ja) to dwie różne sprawy

      Usuń
    2. Tak, myślałam właśnie wczoraj o układach rodzinnych i o tym, jak wiele o nich zależy. Musze się z Tobą zgodzić i pewnie lepiej robią niektórzy po prostu dając sobie spokój i wypoczywając z dala od rodziny. Wiesz, ja to trochę olewam po prostu i pewnie stąd moje pierwsze przemyślenie. Jasne, że nie olewam tak całkiem, ale DUŻO się od rodziny, hmmm, nauczyłam, pomimo faktu, że w gruncie rzeczy nie kojarzą się z rodziną Adamsów. A i tak czasem zdarza się coś trudnego.

      Niemniej jednak wyjście zakończone całowaniem w d., jak komuś coś nie pasuje, uważam za najlepsze ;)

      Asertywność nie wyklucza nadwrażliwości, ale niestety nie zawsze idzie z nią w parze.

      Usuń
  3. fajnie mieć taki krąg, a przy okazji stał się tradycyjny (to też fajna rzecz - spotykać się regularnie w tym samym gronie). co do świątecznej tradycji ustawiania się z rodziną w ładny obrazek - nie popieram. mnie tak zmuszano własnie (buźka z ciup, udajemy, że jest świetnie) - nigdy z tego nie było nic dobrego poza moją dorosłą awersją do świąt. w tym roku byliśmy pierwszy raz SAMI (=we3). święta na luzie i po świecku - nawet uwagi oddalonych terytorialnie rodzicielek udało się przełknąć z dystansem (jak to? nie sprzątacie? nie gotujecie? nie święcicie?). tak sobie myślę, że warto żyć w zgodzie z sobą/asertywnie. źle działającej rodziny nie poskleja się jednym świątecznym obiadem...a zresztą po co? po co komu iluzja? poza tym prawdziwa mrówcza praca nad relacjami jest na co dzień, a nie od święta. P.S. zacne zdjęcia!

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. wadliwy mechanizm zawsze będzie niesprawny, niezależnie od tego, jak iluzoryczną atrapą się go przykryje. popieram - żyjemy dla siebie, a nie dla cudzej potrzeby układania buźki w ciup, a życie jest za krótkie na wykonywanie nie do końca przemyślanych poleceń innych osób
      ps. dzięki

      Usuń

Related Posts Plugin for WordPress, Blogger...