czwartek, 24 marca 2016

Wielkanoc pod stołem, najchętniej na dywanie.


Trzy tygodnie temu, jeszcze przed dwutygodniową walką z grypą, z której póki co ocalałam tylko ja, zasiałyśmy z młodą rzeżuchę. R-z-e-ż-u-c-h-a. Trudne słowo. Trudniejsze niż gżegżółka, bo ta jest powtarzalna, w całości sprzeczna z zasadami. A rzeżucha to podstępne nasienie, najpierw cię otumani początkowym rz, a później daje po średniej nieprzewidywalnym ż. Tak jak w życiu. I jeszcze ci powie: Czyżbym nie ostrzegała? Przecież zdrowa jestem, a nie tylko ładna, a trzeba mnie poznać i polubić, żeby skorzystać z moich walorów. Ot, cała jej uroda.
Z ludźmi jak z rzeżuchą - wyjątkowe zalety kryją się w goryczce. Trzeba się naciąć, przejść swoje, żeby móc zrozumieć i ocenić.

Choć niekoniecznie. Wystarczy być uważnym, mieć oczy szeroko otwarte, wszak empatia to nie cecha wrodzona.
Problemem nie są ludzie jednostajnie prostoliniowi, bo tych zazwyczaj omija się bezwiednie; czasem może się człowiek podenerwuje, gdy próbują jątrzyć i zwrócić na siebie uwagę, ale i to przestaje robić wrażenie wraz z przyrostem i rogowaceniem skóry.
Najciężej jest obchodzić się ze wspaniałymi bohaterami codzienności. Najczęściej nie widzą swojej wyjątkowości, a my ich o tym nie zapewniamy. Podejść i z głupia Franz powiedzieć: ej, niezły z ciebie gość! ? Nie da się, rili. W najlepszym wypadku pomyślą, że mamy gorszy dzień, stawiałabym jednak na jakiś mało wyszukany epitet.
Oderwanie od powierzchownych relacji, choćby w najlepszej wierze, grozi nabiciem guza. Mentalnego. Na wszystko jest czas i pora, ale bywa, że moment zadzierzgnięcia nigdy nie nadejdzie. Wszystkie poradniki i specjaliści od HR krzyczą, żeby działać, wychodzić przed szereg, wprowadzać innowacje do nijakości, tylko... to nie jest zero-jedynkowe. Ani czarno-białe.


Mogłabym powiedzieć trzem kolegom z pracy, że ich cenię za człowieczeństwo. Jednemu za kulturę i coś więcej niż służbowa wymiana zdań. Drugiemu za normalność. Trzeciemu za to, że przywraca wiarę w ludzi w mojej firmie, ale jestem pewna, iż nie domyśliłby się, że o nim mowa.
Mogłabym, a jednak nie po drodze...
Znam dziewczynę, powierzchownie. Niewiele o niej wiem poza tym, co wyczytam między wierszami, albo usłyszę jakiś spektakular z jej prywaty. Zawodowo Margaret Thatcher (Angela Merkel źle mi się kojarzy), po godzinach wolontariusz. Specyficzna, szorstka, wyrazista w poglądach, ale nie zdarzyło mi się, żebym miała inne zdanie na poruszony temat. I to nie nawet o spójność myśli chodzi, tylko o szacun do światopoglądu, wiedzy i miękkości, która wychyna przez przypadek, zazwyczaj skrzętnie ukrywana, żeby publicznie nie wyjść z roli. Jej też nie powiem, że doceniam, bo jednak za mało się znamy. W zasadzie... w ogóle.
Moni nie powiem, jak mi dobrze otulić się jej serdecznością i życiodajnym ciepłem, bo pewnie nie spędzimy już razem żadnej wyczerpującej nocy.
Kinga nie dowie się, że problemem zawsze był jej mąż, a ją samą szanowałam, szanuję i będę szanować mimo, że już się nie spotykamy.
Elli kiedyś wspomnę o tym wszystkim, co podejrzewałam i jak bardzo źle mi było świadkować na jej ślubie, ale to musi poczekać, dojrzeć, ona musi się ustabilizować i do tego dorosnąć. Oby tylko po awansie nie straciła z oczu stałych wartości.
Iwonie powinnam podziękować za dziecięcy prolog życia poza kompleksami.
Od dawna fascynuje mnie Justyna - zdystansowana z racji zawodu, zawsze przy tym serdeczna, pozakonfliktowa, a przy tym zadbana i w górach zakochana. Fascynuje i ciekawi, tak, to dobre określenia.
Jest też on, niemal jak rodzina, a jednak sprałabym go bejsbolem. Mądry, ale z klapkami na oczach, oczytany, ale jednostronnie, inteligentny, ale sam się ogranicza. Najłatwiej schować mi się za tym jak rodzina i nie być wylewną, choć członek rodu powinien przecież znać swoje miejsce w hierarchii.


Być może kogoś pominęłam niechcący, o kimś nie wspomniałam celowo, to nie ma znaczenia. Konkluzja jest jedna: za mało ze sobą rozmawiamy. Prowadzimy neutralne rozmowy, tkwimy w bezpiecznych, miałkich relacjach, które prowadzą donikąd. Poruszamy liche tematy i zasłaniamy się naskórkowymi treściami świadomie brnąc w sytuację, z której ciężko jest wydobyć walory. Wolimy pieprzyć o niczym, zamiast osiągać satysfakcjonujący poziom rozmowy. Blokujemy sobie ścieżkę dostępu do wymiaru, w którym powinniśmy docenić zamiast ignorować to, co nas inspiruje i satysfakcjonuje.
Jestem pierwsza na liście
Chylę głowę.



Posłowie.

Tytuł nie jest, ani przewrotny, ani zupełnie oderwany od tematu.
Święta, jakiekolwiek, byleby rodzinne, to moment, kiedy powinniśmy być, a nie jesteśmy. Wygodnie nam pod stołem, gdzie można zetrzeć służbowy uśmiech z twarzy i przestać kiwać potwierdzająco na znak, że tak, tak, mam cię w dupie, ale ulżyj sobie
Z drugiej strony dywan to mój gest - czas i praca poświęcone dla czyjejś przyjemności. Uzupełnienie słów, które padają, nieśmiało, bez przytupu, ale jednak. Nieprawda, że czyny, a nie słowa, to konglomerat.












9 komentarzy :

  1. Chyba znalazłam pokrewną duszę, jak mawiała Ania z "Zielonego Wzgórza". Często nachodzą mnie te same myśli, by kimś potrząsnąć, wyrwać go z tego snu! Niestety trudno z tym walczyć, jakkolwiek to zabrzmi:) Czuję się czasem jakbym była z kosmosu, ale wolę być taka, niż żyć jak inni:)

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. :)
      coś w tym jest...
      ale czasem warto zacząć od siebie

      Usuń
  2. Ależ mnie wciągnęłaś językowo :) Niejednoznacznie, tematycznie, skutecznie :) To mówienie sobie i innym albo niemówienie i wszystko, co jest tego konsekwencją jest mi bardzo bliskie. Idę zerknąć, co masz jeszcze :) Pozdrawiam, Agata z PoWolnosc.com

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Noooo, ciekawe, czy znajdziesz coś jeszcze dla siebie :)

      Usuń
  3. Ja ostatnio staram się zwolnić, nie zwracać uwagi na drobiazgi, zdystansować się, choć nie zawsze to łatwe.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. wymówki, wymówki. Chociaż pół godziny dziennie to już relaks i detoks dla zestresowanego ciała i umysłu.

      Usuń
    2. Przy dużym stresie lub zmęczeniu nawet 10-15 minut dziennie wystarcza :)

      Usuń
    3. Dla zdrowia psychicznego może nie, ale dla pobieżnej regeneracji organizmu to konieczne minimum.

      Usuń
  4. No nie wiem... Ja uważam, że warto mówić ludziom, tym bohaterom codzienności, że są w porzo. Sama czasem próbuję, łatwe to nie jest. Może wyjść sztucznie, ślisko i zanadto pochlebnie. ALE sama też się cieszę, gdy ktoś da mi pozytywny feedback (czy tak się mówi w PL? Przetłumaczyłam sobie z niem., bo mi to tutaj dobrze pasuje ;)) Wnioskuję więc, że odwrotnie jest podobnie.
    Lucy, jak zwykle - ciekawy temat oraz wyzwanie skomprymować własne myśli tak, żeby zmieściły się w komentarzu :)
    Pa

    OdpowiedzUsuń

Related Posts Plugin for WordPress, Blogger...