wtorek, 28 lipca 2015

po przerwie


jeśli ktoś mówi mi, że nie lubi spędzać urlopu bez znajomych królika, skreślam go z listy potencjalnych towarzyszy podróży. nie, żebym specjalnie szukała, my naprawdę lubimy spędzać czas we czworo. mąż mówi, że za dziesięć lat nie będzie między nami nawet pyskówek, bo kłócić się już nie kłócimy w ogóle. na dodatek poziom absurdu mamy podobny (nie łączyć z poczuciem humoru) i do wielu przypadłości ludzkich podchodzimy z ironią i cynizmem mimo, że niektórzy polegliby w takiej sytuacji w przedbiegach.
tegoroczne wakacje w pewnym sensie nie wypaliły. mieliśmy grzać dupki dwa tysiące kilometrów na południe, kwatery już były zaklepane, jednak zrządzeniem losu i kilku niespodziewanych zwrotów akcji pozostaliśmy w kraju. ci, którzy znali nasze plany, z politowaniem kiwali głowami, inni współczuli, a nam jakby ulżyło. dzień jazdy w jednym aucie z moimi glutami jeszcze przejdzie, ale dwa? no i dwa tygodnie w towarzystwie tych samych, jeszcze nie sprawdzonych wyjazdowo osób... pod tym względem nie jesteśmy ryzykantami. bardzo lubimy a&m, ale jakbyśmy nie kombinowali, bilans wychodził nam na zero.
w międzyczasie dobili do nas kolejni znajomi. nie szukaliśmy już kwatery dla siebie, w dogodnym miejscu i porze, ale nieco dopasowaliśmy swoje plany do ich możliwości, bo w sumie co nam szkodzi. kilka godzin przeglądania netu i wiszenia na telefonie zaowocowało rezerwacją dwóch pokoi na tej samej ulicy, rzut beretem od plaży.





jeśli wstęp was nieco znudził, teraz będzie już z górki.
ponieważ!
znajomi po dojeździe na miejsce i obejrzeniu kwatery zdębieli, a z relacji męża wiem, że ich siedmioletnia córka wpadła w histerię. kiedy pojawiłam się na miejscu, m. już się tylko zanosiła szlochem, nie mam pojęcia, do czego doszło wcześniej, ale chyba młoda ma całkiem spore możliwości, a i pojemność płuc nie najmniejszą. nie wiem, co sobie wyobrażali i czy w ogóle w jakikolwiek sposób uprzedzili dzieci, że za te pieniądze i w takim natłoku turystów nie będą mieszkać w luksusowych warunkach, jakie mają na co dzień. śmierdziało im chlorem (świeżo wysprzątane, a nawet wylizane), lodówka była wyłączona, trzeba było czekać, aż się schłodzi i łóżka za twarde, ale wówczas tego nie wiedzieli. najważniejszym był płacz dziecka, dziecka, które dotąd nie wyjeżdżało na wakacje i nie ma pojęcia o tym, jak to funkcjonuje.
w pierwszej chwili ogarnął mnie wstyd, bo przecież to ja zabukowałam ten lokal, ale za moment przyszło olśnienie. no ludzie, telefon do gospodarzy dałam, dwa dni na szukanie lokum poświęciłam, zrezygnowałam z nocowania w ulubionej miejscowości, bo nie znalazłam dwóch pokoi, więc kto tu ma się wstydzić? zapytałam ich tylko, czy wierzą w to, co mówią i z zupełną ignorancją tematu wróciłam rozpakowywać nasze bambetle. starość ma to do siebie, że częściej korzysta z sarkazmu i dystansuje do wyimaginowanych problemów, więc korzystam póki nie dopadanie mnie demencja. 
znajomi po trzech dniach wyjechali, ponieważ: a) nie wstawaliśmy razem z nimi o 6 rano (w akcie dobrej woli budzili nas o 8), b) ciągle gdzieś chcieliśmy chodzić zamiast siedzieć na dupie w ogródku gospodarzy, c) niepotrzebnie kwitliśmy na plaży po 22-giej, skoro moglibyśmy już chrapać i wstać o bladym świcie d) nie jedliśmy posiłków o stałych porach w konkretnym miejscu. więcej grzechów nie pamiętam.
żeby nie zakrzywiać rzeczywistości muszę dodać, że poza tym to normalni ludzie, nieproblemowi (serio), niekonfliktowi, nie narzucający własnego zdania. ot, próbowali przyssać się do naszych pleców. to my raczej jesteśmy dziwolągami, bo rzadko widzimy problem w zwyczajnych sytuacjach przeniesionych na obcy grunt.
przez te trzy dni równoległego pobytu trochę straciliśmy czasu dla siebie nawzajem. staraliśmy się być uprzejmi, nie komentować ich sposobu na urlop (i bezstresowe wychowanie dzieci), w pewnym stopniu się dopasować, ale nie powiem, nocami odbijaliśmy to sobie w dwójnasób. wredni jesteśmy, lecz to już wiecie. 
niestety, jakoś nam się ten wypad szybko skończył. od ich wyjazdu zaliczyliśmy plaże w innych miejscowościach, odwiedziliśmy kilkoro znajomych, spędziliśmy popołudnie z dawno nie widzianą rodziną i już trzeba było zwolnić pokój. dzięki temu mam jeszcze przez chwilę męża w domu, ale o ile cudowniej byłoby przytulać się do niego na miałkim piasku i patrzeć jak młode wierzgają przez fale.



ps. tylko raz nie powstrzymaliśmy się i parsknęliśmy śmiechem, kiedy na plaży w jastarni sąsiedzi kazali nam się zwijać, bo dochodziła dziesiąta wieczorem









28 komentarzy :

  1. Ty, a loni nie czytajo?

    Nie wiem Luska, Ty to mi czasem tak z watroby mowisz. Chociaz dzieci nie mam. Ba! Nawet meza nie mam. A i wspolurlopowicze mi jeszcze nie uciekli.
    Bylo, nie bylo, ja sie ciesze Twoimi plazowymi wspominkami. Oby jak najwiecej ;)

    OdpowiedzUsuń
  2. Ej, ale że jak z wątroby? Bo może jest tu ukryta wrzuta, a ja nie skumałam ;)
    Z tego, co wiem, nie mają czasu na czytanie nawet etykiet na żywności, ale nawet jeśli, będą się cieszyć, że pominęłam najbardziej drastyczne wpadki

    OdpowiedzUsuń
  3. Ah no tos mnie uspokoila. Jezus, ale Ci za skore zalezli, a przeciez czasu na to duzo nie mieli :D
    Nie, no, co mi na watrobie lezy, to Ty na glos wypowiadasz. Lubie to. Bo ja to chyba najchetniej milcze. Zaslonka przykrywam i milcze. I tylko ten biedny P. sobie od rana do nocy wysluchiwac musi :D

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Kurna, no nawet mi nie zaleźli, ale zauważam takie rzeczy i dzięki temu mam później o czym pisać tutaj. Mogłabym sklecić kilka zdań w stylu pasującym do fotografii, ale już i tak za dużo we mnie wakacyjnego luzu, trzeba wziąć się w garść i odzyskać wigor.
      Konkubenta ma się po coś, niech słucha. Po polsku mu nawijaj, ulżysz sobie i może rozwiniesz w nim fetysz ;)

      Usuń
  4. Odpowiedzi
    1. tlą się we mnie jeszcze resztki dyplomacji ;)

      Usuń
  5. kiedyś doświadczyłem "podobnego" wypadu z "podobnymi" ludźmi, na pewno z podobnym podejściem do "wspólnych" wakacji... :) czytałem to razem z żoną i jej się też od razu te wakacje przypomniały :) masakra - podobnie jak Wy, robiliśmy swoje :), ale pamiętam tą ich presję, ten żal, że "...przecież przyjechaliśmy razem...", a my po prostu chcieliśmy jak najwięcej czasu spędzać na stoku narciarskim, zamiast oglądać TV (którego prawie w ogóle nie oglądam) popijając piwko. Na wspólny wyjazd na "morskie oko" Szanowna Pani - towarzyszka życia mego przyjaciela założyła... oczywiście, że TAK :) ....szpilki :) pozdrawiam

    OdpowiedzUsuń
  6. O matko, Lucy! Współczuję!!! ale znam to z autopsji. Dwa wyjazdy ze znajomymi (różnymi) skończone klapą, moją nerwicą praktycznie i obrzydzeniem do wyjazdu ze znajomymi, których zna się, a okazuje się, że wspólny wyjazd to jednak nie jest to samo co impreza czy spotkanie przy kawie.
    W tym roku mieliśmy jechać ze sprawdzonymi, ale dzidziuś malutki jest więc zrezygnowali, jedziemy sami, ale potem dołączamy jednakdo innych znajomych... niesprawdzonych wyjazdowo...
    Zarzekłam się po ostatniej wyprawie, powiedziałam, dwa razy i trzeciego razu nie będzie. Nie chcę się denerwować i psuć sobie atmosfery przez fochy innych, obrażania, wolną amerykę dot. dzieci- najpierw kara bo bije mi dziecko, potem nagroda jednak... A tu klops, ryzykuję po raz kolejny.
    Stwierdziłam, że tym razem możemy się spakować i jechać do domu gdyby coś.

    Podrzuć na fb te drastyczne akcje ;)
    Buziak
    Foty piękne!

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Przyszło mi właśnie na myśl, że najlepiej jechać jako dobitek, a nie organizator i to w towarzystwie co najmniej dwóch innych rodzin, jeśli już w większym gronie. Być może łatwiej wtedy o odłączenie się od grupy bez dąsów.
      Ale te klimaty z dziećmi - masakroza. Często tłumaczę mężowi, że każde dziecko jest inne nie tylko pod względem wychowania, ale też kształtującego się właśnie charakteru, ale czasem sama nie wytrzymuję ciśnienia. Inna sprawa, że ja się akurat nie patyczkuję ;) I ten slalom pomiędzy straganami...

      Dzięki za foty :*

      Usuń
  7. Dlatego my jedziemy sami na urlop, raczej wybieramy mało uczęszczane miejscowości, cenimy sobie ciszę i spokój bez tłoku na plaży, namolnych "gorąca kukurydza...itp". Standardem jest pokój z łazienką, bez szaleństw i tak w pokoju to tylko się śpi a nie przesiaduje ;)
    Współczuje Wam i ale myśle że kolejny urlop będzie ... lepszy :)

    Pozdrawiamy z cichego i spokojnego Poddąbia :)
    Stanley z rodziną :)

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Stanley, mój drogi, nie ma czego współczuć. My naprawdę potrafimy się śmiać z takich sytuacji. Dopiero po pewnym czasie przychodzi refleksja, że czegoś nam zabrakło, coś uciekło, poza tym dajemy sobie radę. Zresztą wiesz sam, jaki cyrk potrafi powstać w jednym domu przy zetknięciu się dwóch różnych rodzin, nie każdy jest taki spokojny, jak Wy :D

      W Poddąbiu wichry wieją!

      Usuń
  8. No i zapomniałem dodać ... Fotki pierwsza klasa 👍📷

    OdpowiedzUsuń
  9. Hmm , dlatego wolę wyjazdy na wakacje tylko w swoim gronie rodzinnym. Im więcej osób ,to zawsze komuś coś nie tego.. Ale najważniejszy jest dystans i robienie swojego - wszak to wakacje ;)

    OdpowiedzUsuń
  10. Ludzie nigdy nie przestaną mnie zaskakiwać, wiesz? Czytam Twój wpis i uwierzyć nie mogę ;) No naprawdę, dorośli ludzie, a nie potrafią jakoś się ogarnąć (pokój!) i zorganizować sobie czasu? Rozumiem, że mogło im nie odpowiadać (sama kiedyś wyniosłam się z hotelu zabukowanego przez kogoś innego), ale to jeszcze nie powód, żeby tak panikować i rozdzierać szaty. Są gorsze rzeczy, plastikowe prześcieradła na przykład. Ale i od plastikowych są gorsze - brudne.
    Rzepy ludzkie na wakacjach to dla mnie klimat rodem z horroru i sama obawiałam się tego trochę w tym roku, ale u nas na szczęście było super, bo każdy rozumiał, że każdy inny ma prawo wypoczywać tak, jak mu się podoba, więc żadnych tarć nie było. No przez myśl by mi nie przyszło, żeby kogoś budzić o szóstej, bo ja tak wstaję (a wstaję, nawet na wakacjach)!

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Tak fatalnie nie było, budzili nas o ósmej, a i to oni czuli się niekomfortowo, my dostosowywaliśmy się w takich obszarach, które nie sprawiały nam większego problemu.
      Plastikowe prześcieradła? A co to za historia?

      Usuń
  11. Czyli brzmi gorzej niż było w rzeczywistości?

    We Francji w 2004 roku trafiłyśmy do schroniska młodzieżowego, gdzie materace powleczone były niczym innym tylko plastikowymi prześcieradłami. Była to prawdopodobnie pościel jednorazowa, więc ekstremalnie higieniczna, ale również ekstremalnie niekomfortowa i śmierdząca. Tuż po zameldowaniu pobiegłyśmy szukać innego lokum (za pierwszą noc było już zapłacone), a wieczorem - żeby w ogóle móc zasnąć - spiłyśmy się okrutnie. Piżam nie wyjęłyśmy ze szczelnych worków aż do końca wyjazdu, smród gumy był bowiem ohydny i nie wietrzał.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. I to mi przypomniało moje perypetie porodowe, ale szkoda wspominać. Faktem jest jednak, że prześcieradło/podkład haniebnie zdjęłam i zostawiłam na środku pokoju tuż przed obchodem porannym, a na termometrze było już 26 st....

      Usuń
  12. Dlatego z całą stanowczością uważam, że niezbędne we (wczesnym możliwie) wychowaniu każdego człowieka są doświadczenia scoutingowe. Kilka porządnych obozów harcerskich, budowa raszek, szycie sienników, kopanie latryny, nocne warty, 48-godzinne manewry na mokradłach, marsze w rytmie tych wszystkich powstańczych melodyjek, gotowanie w jednym garze dla 80 osób - i nikt by nie jęczał, że jakaś marszruta, jakieś warunki, jakieś przyzwyczajenia obce mu nie odpowiadają. Ejmen.

    OdpowiedzUsuń
  13. Której nie poznałam i której mam zaledwie wyobrażenie.
    Kobieta, która jakoś nie pasuje do schematów. Wrażliwa, kobieca i delikatna w najbardziej subtelnych odcieniach znaczeniowych tych słów. Taka nieomalże pastelowa. A zarazem twarda, stanowcza, dzielna; ciągle wygrzebująca skądś siłę potrzebną, by przetrwać.
    Czasem irytująca niejasnymi sformułowaniami i zbyt intensywnym przekonaniem o racji własnej, ale zawsze skłaniająca do przemyśleń i mówiąca wprost rzeczy, nad którymi człowiek zatrzymuje się na bardzo, bardzo długo i nierzadko zabiera je ze sobą, upychając pośród innych ważnych myśli w tym ciężkim plecaku, jaki nosimy całe życie w głowie.
    Wspaniała, niestandardowa matka, która w przyszłości będzie podziwiana przez własne dzieci, bo wśród tego wszystkiego, co ją otacza potrafiła też znaleźć czas dla siebie.
    Osoba, która potrafi wtopić się w otoczenie niczym kameleon i dostosować do prawie każdej sytuacji, a jednocześnie ktoś o bardzo mocnym wnętrzu, niełatwo zmieniający poglądy i potrafiący zdrowo wygarnąć, kiedy ochota na dostosowywanie przechodzi.
    Taki ciekawy człowiek :)

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. No i widzisz, pikfe, musiałybyśmy się obie zmierzyć z Twoim wyobrażeniem o mnie. Poza kilkoma zaletami, na przykład umiejętnością żonglowania zadaniami do zrealizowania podczas przykrótkiej doby, mam sporo wad, nad którymi nie pracuję aż tak skutecznie i regularnie. Przeklinam. Jestem wybuchowa. Zwracam uwagę na detale, ale się tym nie dzielę z otoczeniem, ani z rozmówcą, co może wprowadzać człowieka w błędne przekonania. I te niejasne sformułowania... tutaj, na blogu są i będą, bo nie zawsze mogę pisać wprost, a język świerzbi i palce rwą się do pisania.
      Matką jestem raczej odbiegającą od schematów i to też drażni. Ostatnio na przykład wywarczałam, żeby Młoda przestała ryczeć zamiast ją przytulić i uspokoić, kiedy dostała histerii po przecięciu sobie skóry dłoni nożyczkami, na co moje koleżanki przyglądające się sytuacji skwitowały odpowiednio. Przypuszczam, że ty też byś. A ja wywarczałam z rozmysłem, a za długo by pisać.
      Kiedyś poczułabym się dotknięta wzmianką o moim rzekomym przekonaniu o własnej racji, dzisiaj nie jestem, choć to głównie zwróciło moją uwagę w Twojej wypowiedzi. Wiadomo, że komplementy cieszą, ale... Jestem pewna swoich racji w niektórych kwestiach, co nie znaczy nieomylna. Często prowokuję nieznoszącym sprzeciwu tonem, bywa też jednak, że ciężko mi przekazać jakąś informację bądź odczucie w sposób neutralny.
      I jeszcze jedno. Mam codziennie do czynienia z kilkunastoma - uśredniając - różnymi charakterami, sposobami wychowania i odbierania świata. Doszłam do etapu, w którym nie kładę uszu po sobie, bo komuś coś we mnie nie pasuje. Obserwuję i wyciągam wnioski z tego, jaką ta osoba ma wiedzę i doświadczenie, żeby wypowiadać się na dany temat. Najczęściej znikomą. Trzeba rozdzielać powierzchowne opinie od wartościowych, bo nie zawsze problem tkwi w nas samych. Co więcej, jeśli działamy z rozmysłem, zdanie ludzi, którzy definiują poszczególne słowa i gesty w oparciu wyłącznie na potrzeby chwili, zupełnie się nie liczy w ogólnym rozrachunku.

      Usuń
  14. Musiałam poczekać z tym wpisem aż Twój nieco ostygnie.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Pikfe! Serdecznie dziękuję za ten wpis. Polak (uogólniając) ma tendencję do wyciągania brudów, rzadko opisuje słowami całokształt, tym bardziej jest mi miło.

      Usuń
  15. Zdecydowanie jednak lepiej prezentowałby się pod Twoim postem "żeński pierwiastek". Gapa ze mnie straszna. Nie ma za co, dla mnie to była przyjemność.

    OdpowiedzUsuń
  16. Powiem tylko, że nie wiem, czy skwitowałabym to odpowiednio. Ryk, nawet słuszny, moich dzieci w 90% doprowadza mnie do furii. Czasem się staram, czasem nie daję rady. I tak, warczę. Tylko nie wiem, czy udaje mi się z rozmysłem.

    OdpowiedzUsuń

Related Posts Plugin for WordPress, Blogger...