Nie znoszę ckliwych opowiastek o miłości. Koleżanki rozsmakowują się w książkach Paula Evansa, kolega wciska mi poruszający podobno film, a ja tylko prycham jadem i zgrzytam zębami. Nie kojarzę, jak to się stało, że obejrzałam pierwszą część Listów do M., pewnie dla Maćka Stuhra, lecz mimo tej specyficznej, banalnej formy zapamiętałam film pozytywnie. Dwójka jest momentami zabawna, przez większość czasu przewidywalna i w ogóle nie zaskakująca, to jednak na listopadową chandrę idealna. Cały film robią ładne kadry, przyjemne wnętrza, wątek Kariny i Szczepana Lisieckich (Dygant i Adamczyk), bardzo ludzka w entourage, kobieca Agnieszka Wagner oraz wyświechtany, ale niezbędny okołoświąteczny cud. Jeden, drugi, trzeci, czwarty i piąty cud.
Mimo, że seans o 11:15 obfitował w publiczność (zazwyczaj jestem o tej porze sama na sali) i to publiczność niewybredną - bekającą, szeleszczącą, komentującą i nie rozumiejącą tekstu, udało mi się nawet otrzeć łezkę wzruszenia w momencie, kiedy (bodajże) Antek pyta podczas wigilii o psa.
Podsumowując - polecam urwać się z pracy i pójść na poranny seans Listów do M. 2 wszystkim zdradzanym - faktycznie i w snach. Pozostałym proponuję wieczorem zabrać na film partnerów, a później zamknąć się w sypialni z zapachowymi świecami i głową pełną miłości. Na przekór listopadowi.
Piszcie listy do M., kochani.
też mam ochotę na ten film, tak, żeby przewietrzyć głowę :)
OdpowiedzUsuńdoskonałe określenie - wietrzy mimo, że momentami wzrusza i zmusza do refleksji. banalnej, ale jednak.
UsuńMnie się bardzo podobał. Od razu humor miałam lepszy, dla męża byłam milsza. na dzieci nie krzyczałam...same plusy.
OdpowiedzUsuńByłam chwilę po premierze, ale nawet w sobotę można uniknąć tłumów, jeśli wybierze się seans okołopołudniowy :))
OdpowiedzUsuńpodobnie jak Ty, raczej z dystansem podchodzę do takich produkcji, ale jeśli traktować je jako odmóżdżacze, to się piszę ;)
OdpowiedzUsuńwidziałam pierwszą część, na drugą poczekam w domu.
mając alternatywę, wybrałam kino offowe.